Siedziałam w kremowej sypialni. Dookoła nas piękne meble, pokryte skórą, same beże, kremy, odrobina drewna. Wszystko tak pięknie ze sobą połączone. Elementy nieodłącznej czerni spajały ten piękny widok. Cicho wzdychnęłam na wejściu dając znać, że bardzo mi się tu podoba. Justin uśmiechnął się niezręcznie i usiadł na łóżku. Ja zasiadłam w fotelu niedaleko łóżka.
- Więc o czym chciałeś ze mną porozmawiać?
- Poznałem kogoś, chciałbym, żebyś ją poniekąd oceniła swoim kobiecym okiem. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, więc mam nadzieję, że spojrzysz na to przejrzyście, nie jak ja. Wiadomo, spojrzę tylko przez pryzmat tego czy ma ładną buzię. Znaczy - pocierał kark niezręcznie - Wiesz co mam na myśli.
- Tak, pewnie, spojrzę na nią. Tylko jak po wyglądzie mam ocenić czy pasujecie do siebie?
- Pokażę Ci także wiadomości jakie pisaliśmy, spotkałem się z nią przed wyjazdem, będę ją w stanie do siebie ściągać, tylko chcę wiedzieć czy jest sens. Pomóż mi, proszę.
- Nie ma problemu, przynieś telefon.
Justin zniknął za drzwiami swojej garderoby, ja zaś podeszłam do okna, spojrzałam na budynki, ulice, pola jakie mijaliśmy. Wszystko tak szybko znikało, pokonywaliśmy coraz więcej kilometrów by się dostać na miejsce pierwszego występu. Mam nadzieję, że niczego nie pomylimy. Oddycha mi się coraz ciężej... Zawsze tak mam gdy zaczynam się czymś stresować. To ogromna skala. Usłyszałam szczęk zamka od garderoby, Justin wrócił, odwróciłam się do niego, on podał mi swój telefon.
Wzięłam go w dłoń i włączyłam.
- Czym się tak stresujesz?
- Nie wiem, nigdy nikomu nie pokazywałem prywatnych rozmów... Nigdy nie miałem kogoś takiego, komu mógłbym tak się zwierzyć.
- Skąd wiesz, że mi możesz? To taka presja...
- Czuję, że jesteś dobrym człowiekiem. Od momentu gdy spotkaliśmy się na tamtym korytarzy, w ten deszczowy dzień, od początku byłaś taka harda, nadal jesteś, nie zmieniasz się gdy jestem obok, nie robisz się pustą lalą. Poznałem kogoś podobnego, dlatego tak się stresuję.
- Uwierz mi, to co przeżyłam zmieniło sposób w jaki czuję, poniekąd stałam się niewzruszona.
- Powiedzmy. To co czytasz, oglądasz?
- Tak, oczywiście.
Usiadłam na kanapę i przejrzałam jego smsy z tą dziewczyną... Czułam, że zaglądam w jego prywatność. Tak nie powinno być, ale on sam na to dał mi pozwolenie. Poprosił mnie, więc czemu czuję się z tym tak dziwnie?
Czuję, jak w głębi mnie wołają głosy, które mówią bym tego nie robiła, chyba wolałabym by ta dziewczyna dla mnie była tajemnicą, nie chciałam wiedzieć. To nie jest w porządku, cały mój organizm krzyczy bym odłożyła ten telefon i nie katowała siebie. Tylko dlaczego? Czyżbym odczuwała coś czego nie powinnam?! I od tak w tym momencie odłożyłam telefon, nie czytając rozmów, nie oglądając dalej zdjęć.
- Wydaje się być w porządku, ładna, zabawna. Pasujecie do siebie - powiedziałam automatycznie.
- Na prawdę tak uważasz? Nie wydaję się być sztuczna, w sensie, dla moich pieniędzy?
- Tego nigdy nikt się nie dowie jakie zamiary nią kierują jeśli to będą tylko smsy. Chyba sam wiesz co musisz robić. Ja idę się położyć. Dobranoc.
Wyszłam momentalnie z jego sypialni, niech sam bije się z myślami. Przecież nikt za niego nie zdecyduje. Poszłam do swojego łóżka i wygodnie się ułożyłam, odwróciłam się plecami do wszystkich. Jedna samotna łza stoczyła się po moim policzku. Po czym zaraz usnęłam. Co jest nie tak?! Przecież tak nie powinnam reagować. O nie, nie, nie. Będę się cieszyła jego szczęściem, nie ma opcji. Nie dam po sobie nic poznać. Nie będę się zachowywała jak jakaś dziewczyna ze złamanym sercem. Nie jestem nią, nie będę.
Obudziłam się po szóstej, gdy wszyscy już chodzili po autokarze. Wstałam ze swojego łóżka. Prawie wszyscy, Justin jeszcze spał. Zajeżdżaliśmy pod pierwsze miejsce, gdy mieliśmy przystanek, wszyscy wzięli swoje ciuchy na dzisiejszą próbę, gdy będą nam rozstawiali scenę. Około dziewiątej, wszyscy tancerze, zwarci i gotowi stanęliśmy na panelach ogromnej hali do ćwiczeń. Niedaleko tej hali, rozstawiają nam scenę, My zaczynamy próby do dzisiejszego wieczornego show, Justin jeszcze śpi, managerowie latają jak opętani by wszystko dopiąć na ostatni guzik w odpowiednim czasie.
Wierzę, że nam się uda. Razem z Louisem ćwiczyliśmy partnerowania, które powinnam mieć z Justinem, ale książę jeszcze nie postawił się na próbie, dlatego ćwiczyliśmy bez niego. Zaczęliśmy drugą próbę od początku, gdy po jedenastej do sali weszła główna gwiazda. No w końcu!
Akurat byliśmy z Louisem w trakcie obrotu.
- No w końcu, stary, ile można?- rzucił swobodnie Louis.
- Sorry, ale musiałem kiedyś odespać. Możemy ruszać z próbą, nie mamy za wiele czasu. Jeszcze trzeba coś zjeść i poćwiczyć na scenie. Wszyscy gotowi?
Przytaknęliśmy wszyscy z aprobatą. Przetańczyliśmy wszystkie układy w milczeniu. Każde partnerowanie, wszystkie unoszenia, obroty. Skupiałam się na tym co robię, uśmiechałam się tyle ile mogłam. Nie wiem co mi się stało... Czułam się jak nie ja. Ale zwalczałam to.
- Wszystko w porządku? - zapytał cicho Justin.
- Tak, oczywiście. Stresuję się i tyle.
- Dasz radę, widzę i czuję jak się ruszasz, nie ma mowy, żeby to nam się nie udało. Jesteś bardzo swobodna w moich dłoniach i w swoich ruchach, dlatego będzie na 1000 procent dobrze.
Uśmiechnęłam się tylko na ten komentarz. Wyszliśmy z sali około czternastej.
- Idziesz z nami na obiad?- rzucił Justin - Idziemy po jakieś tajskie żarcie.
- Raczej nie mam na to ochoty, dziękuję. Potrzebuję jakiegoś mięsa. Umówiliśmy się z Louisem. Wrócimy niedługo. Do później - musnęłam go w policzek.
Wyszłam z Louisem od razu na obiad. Zjadłam pysznego burgera i sałatkę. Louis podobnie. Wróciliśmy na przymiarki o siedemnastej. Mieliśmy jeszcze jedną próbę nim zaczną wpuszczać wszystkich na halę. Skończyliśmy dosłownie piętnaście minut przed tym jak zaczęli wpuszczać fanów na swoje miejsca. Ubraliśmy pierwszy strój, zrobiono nam make up, fryzury, Justin już czekał gotowy.
Pomodliliśmy się chwilę, życzyliśmy sobie powodzenia, stanęliśmy na swoich pozycjach gdzie miało nas wywindować w górę. Na dole były ekrany, gdzie było widać wszystkich fanów.
DJ już zaczął show, krzyczał do tłumów San Diego, którzy wyczekiwali jednego.
Spojrzałam na ekran niedaleko Justina. Podeszłam do niego i pociągnęłam go za rękę.
- Chodź, coś ci pokażę.
- Nie mamy czasu!
- Och, owszem, na to mamy.
Zaciągnęłam go do ekranu i wskazałam sylwetkę dziewczyny, z którą Justin pisał.
- Widzisz, może jednak nie robi jej to ile masz pieniędzy, w końcu sama kupiła bilet.
Odeszłam od niego na swoje miejsce.
niedziela, 24 kwietnia 2016
czwartek, 31 marca 2016
#4
Zastygłam, po prostu nie wiedziałam co robić. Justin odwzajemnił pocałunek, jednakże myślałam, że z grzeczności, a on go pogłębił... Odsunęłam się.
- Przepraszam, na prawdę przepraszam, nie chciałam.
- Nie szkodzi, nie od dziś na mnie wpadasz - zaśmiał się.
I tak nagle... Rozwiał moje obawy i obrócił sytuację w żart. Uśmiechnęłam się, nadal czując ogromne zażenowanie. Nie pierwszy raz na niego wpadłam, ale żeby aż tak... Masakra. Podziękowałam mu jeszcze raz za podwiezienie. Wysiadłam z auta i poszłam szybkim krokiem do domu. Na szczęście ludzie okazali się tylko przechodniami, nie było żadnych zdjęć i nic tym podobnego.
Wszyscy w domu już spali, spojrzałam na zegarek wybijał prawie północ. Za kilka dni zaczynamy próby do koncertów. Teraz przy każdej okazji będę czuła na sobie jego oddech... Ech, to było niechcący. Czy tylko mnie się przydarzają takie sytuacje? Mam nadzieję, że nie.
Po wykąpaniu się i przebraniu do snu, ułożyłam się wygodnie w łóżku i od razu zasnęłam. Cały ten taniec, to udawanie, trochę emocji, wykończyły mnie. Odpłynęłam w krainę snów.
Rano około dziewiątej obudził mnie sms - Masz ochotę trochę poudawać? Lub po prostu spędzić czas jak przyjaciele? Potrzebuję towarzystwa...
Przetarłam twarz i przeturlałam się na brzuch na swoim wygodnym łóżku. Pomyślałam chwilę, czy iść. Chyba jednak po wczorajszym się do mnie nie zraził. Uff! Skoro chciał się ze mną widzieć to dla mnie tylko plus. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i odpisałam mu pozytywnie na wiadomość.
Będę po Ciebie za pół godziny, przygotuj się na wędrówkę, ubierz wygodne buty!
Tego samego dnia wspinaliśmy się z Justinem po górach, wchodziliśmy na górskie szlaki, męczyłam się, tak samo jak on, ale podobało mi się to. Czułam się swobodnie, czułam, że mogę przy nim jak przy kumplu spocić się, ubrudzić, że nie patrzy na mnie w żaden seksualny sposób. Wspinaliśmy się, rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się nie od dziś.
Jak dwójka przyjaciół, spędzaliśmy codziennie razem czas. No dobrze, może przesadziłam, prawie codziennie. Nie sądziłam, że on przede mną się tak otworzy. Nie myślałam, że zupełnie obca osoba może dla niego stać się kimś do kogo dzwoni o trzeciej nad ranem by powiedzieć, że miał koszmar, lub w ciągu dnia by pochwalić się nowym singlem.
Cieszyłam się każdym jego sukcesem, martwiłam porażką. Na szczęście tym drugim mniej, bo nie było ich tak wiele. Bywały dni gdy siedział u mnie od ósmej rana do północy, wyłączał telefon, relaksował się i wypoczywał. Nie przedstawiał mnie nikomu, ale uważałam, że to dobrze, nie chciałam być w jego świetle, nie chciałam być do niczego przypisywana. Jeszcze by mnie oskarżono, że go uwiodłam czy coś, by mieć same partnerowania z nim.
Miałam, ale co z tego? Byłam główną tancerką bo od początku to ja najszybciej pojęłam kroki w układach, podejmowałam pracę z choreografem i dlatego przychodziło mi to łatwo. W pracy miałam samych dobrych znajomych i samych zdolnych ludzi. Nie było nikogo kto by radził sobie gorzej. Motywowałam ich tak samo jak motywowałam Justina.
Nikt nic między nami nie podejrzewał, bo byliśmy znajomymi od początku prób, a to normalne, że ze swoim zespołem czas, prawda?
W sumie nic się nie działo, ale głupio by wyszło gdyby mi cokolwiek przysługiwali. Na szczęście miałam dookoła siebie samych dobrych ludzi i nikt nie ukrywał niczego, wszyscy mówili szczerze i otwarcie. Staliśmy się rodziną, bliską. W końcu gdy spędza się z nimi tyle czasu 24/7 przez kilka tygodni prób to się człowiek przyzwyczaja jak do swoich ludzi. Gdy w końcu zaczniemy koncerty tak samo, osiem miesięcy z tymi ludźmi, nie może być żadnej zadry,
Więc, jak wcześniej wspomniałam, mieliśmy dwa miesiące prób, padałam na twarz po każdej z nich. Codziennie potrafiliśmy tańczyć nawet do szesnastu godzin. Byłam padnięta, przed wyruszeniem w trasę mieliśmy trzy dni wolne, pierwsze dwa spędziłam w łóżku. Justin odwiedził mnie raz, resztę dni spędzał w studiu, zakańczał różne transakcje, ja zaś spałam, spałam, drzemałam, relaksowałam się. Ba, nawet na masaż poszłam. Odprężyłam się przed trasą maksymalnie, wieczór przed wyjazdem mieliśmy taką jakby mini imprezę, wszyscy tancerze, Justin i jego znajomi, trochę ludzi z jego rodziny, dostaliśmy ogromny tort czekoladowy. Przymierzaliśmy swoje stroje w których spędzimy kolejne miesiące. Ciuchy muszą być bardzo wytrzymałe jeśli mają nam starczyć na więcej niż miesiąc. Oczywiście mamy kilka zapasówek, ale kto wie co się może zdarzyć.
Zjedliśmy tort, trochę wypiliśmy, powiedzmy taka mała domówka, bardzo udana. Po drugiej byłam w domu, także całkiem na spokojnie impreza. O dziesiątej mieliśmy stawić się przed naszym studiem w którym tańczyliśmy, zapakujemy się tam do autobusu i ruszymy w trasę. Jestem niesamowicie podekscytowana!
To znaczy dla mnie wszystko, nigdy nie chciałabym tego zaprzepaścić, dlatego będę najszczerszą osobą. Będę dawała z siebie tysiąc procent, by wypaść jak najlepiej i nie zrobić ani sobie ani nikomu innemu wstydu, a jedynie napawać każdego dumą. Sami rozumiecie. W domu miałam już przygotowane trzy ogromne torby. Każda oczywiście z moimi inicjałami, takie zwykłe torby jak każdy ma w rodzinie. Okazały się nagle bardzo pakowne. Jedna walizka z ciuchami, jedna z butami, jedna z kosmetykami, bielizną, prostownicami i tego typu pierdołami. Oczywiście, wszystko niezbędne. Położyłam się spać chwilę po trzeciej.
Rano dopakowałam jeszcze tylko ładowarkę do telefonu. Na zegarku była dziewiąta trzydzieści gdy pragnęłam w końcu pożegnać się z domem na kilka miesięcy. Ale wiadomo, jak to rodzice, przytulali, wyściskali, rozpłakali się obydwoje, przez co rozpłakałam się i ja. Nawet mój brat wydawał się być poruszony tym, że wyjeżdżam, choć podejrzewam, że teraz będzie mu lepiej, bez kolejek oczywiście. Wyjechałam z domu dziesięć minut później, oczywiście spanikowana, że nie zdążę. Dzięki mamie, jak zawsze...
Dojechałam pięć minut przed czasem zbiórki, wszyscy już byli, czekali na Justina, przyjechałam dosłownie dwie minuty przed nim, dałam swoje torby do zapakowania.
Wsiedliśmy do autobusu i powiedzmy, że w miarę możliwości komfortu rozgościliśmy się. Siedziałam sobie w takiej jakby kuchni z Louisem i rozmawialiśmy. Większość czasu rozmawialiśmy o trasie, o tym jak zorganizować próby. Wszystkich będziemy budzić o świcie, a niestety kłaść się bardzo późno. Tu nie będzie przerw, cały czas trzymamy tempo.
Tak się zagłębiłam w rozmowie, że nawet nie wiedziałam kiedy ruszyliśmy, Justin z tego co mi przemknęło kątem oka, też wsiadł do środka, powiedział mi tylko ciche cześć i wszedł do swojego głównego pomieszczenia. To można powiedzieć był nasz pierwszy dzień trasy, ale także pierwszy wolny czas, położyliśmy się, każdy do swojego małego łóżka, no cóż... Na szczęście nie zawsze będziemy tu spać. Będą także hotele.
Około dwunastej wszyscy już spali, ja wychodziłam właśnie z łazienki, zamykałam za sobą jak najciszej drzwi, by nie rozbudzić ludzi. Idąc w stronę swojego łóżka poczułam dłoń na ramieniu, wzdrygnęłam się i nieomal pisknęłam, gdy poczułam jak ktoś mi przykłada rękę do twarzy.
- Ćśś, to tylko ja, nie krzycz bo ich obudzisz.
- Justin! - trzepnęłam go w ramię- Nie rób tak nigdy więcej!
- Cicho!
- Co byś chciał, na prawdę chciałabym się położyć. Wiesz, że czeka nas ciężki dzień.
- Muszę z tobą porozmawiać, czy możemy?
Kiwnęłam twierdząco głową i skierowałam się za nim do jego sypialni.
- Przepraszam, na prawdę przepraszam, nie chciałam.
- Nie szkodzi, nie od dziś na mnie wpadasz - zaśmiał się.
I tak nagle... Rozwiał moje obawy i obrócił sytuację w żart. Uśmiechnęłam się, nadal czując ogromne zażenowanie. Nie pierwszy raz na niego wpadłam, ale żeby aż tak... Masakra. Podziękowałam mu jeszcze raz za podwiezienie. Wysiadłam z auta i poszłam szybkim krokiem do domu. Na szczęście ludzie okazali się tylko przechodniami, nie było żadnych zdjęć i nic tym podobnego.
Wszyscy w domu już spali, spojrzałam na zegarek wybijał prawie północ. Za kilka dni zaczynamy próby do koncertów. Teraz przy każdej okazji będę czuła na sobie jego oddech... Ech, to było niechcący. Czy tylko mnie się przydarzają takie sytuacje? Mam nadzieję, że nie.
Po wykąpaniu się i przebraniu do snu, ułożyłam się wygodnie w łóżku i od razu zasnęłam. Cały ten taniec, to udawanie, trochę emocji, wykończyły mnie. Odpłynęłam w krainę snów.
Rano około dziewiątej obudził mnie sms - Masz ochotę trochę poudawać? Lub po prostu spędzić czas jak przyjaciele? Potrzebuję towarzystwa...
Przetarłam twarz i przeturlałam się na brzuch na swoim wygodnym łóżku. Pomyślałam chwilę, czy iść. Chyba jednak po wczorajszym się do mnie nie zraził. Uff! Skoro chciał się ze mną widzieć to dla mnie tylko plus. Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i odpisałam mu pozytywnie na wiadomość.
Będę po Ciebie za pół godziny, przygotuj się na wędrówkę, ubierz wygodne buty!
Tego samego dnia wspinaliśmy się z Justinem po górach, wchodziliśmy na górskie szlaki, męczyłam się, tak samo jak on, ale podobało mi się to. Czułam się swobodnie, czułam, że mogę przy nim jak przy kumplu spocić się, ubrudzić, że nie patrzy na mnie w żaden seksualny sposób. Wspinaliśmy się, rozmawialiśmy, jakbyśmy znali się nie od dziś.
Jak dwójka przyjaciół, spędzaliśmy codziennie razem czas. No dobrze, może przesadziłam, prawie codziennie. Nie sądziłam, że on przede mną się tak otworzy. Nie myślałam, że zupełnie obca osoba może dla niego stać się kimś do kogo dzwoni o trzeciej nad ranem by powiedzieć, że miał koszmar, lub w ciągu dnia by pochwalić się nowym singlem.
Cieszyłam się każdym jego sukcesem, martwiłam porażką. Na szczęście tym drugim mniej, bo nie było ich tak wiele. Bywały dni gdy siedział u mnie od ósmej rana do północy, wyłączał telefon, relaksował się i wypoczywał. Nie przedstawiał mnie nikomu, ale uważałam, że to dobrze, nie chciałam być w jego świetle, nie chciałam być do niczego przypisywana. Jeszcze by mnie oskarżono, że go uwiodłam czy coś, by mieć same partnerowania z nim.
Miałam, ale co z tego? Byłam główną tancerką bo od początku to ja najszybciej pojęłam kroki w układach, podejmowałam pracę z choreografem i dlatego przychodziło mi to łatwo. W pracy miałam samych dobrych znajomych i samych zdolnych ludzi. Nie było nikogo kto by radził sobie gorzej. Motywowałam ich tak samo jak motywowałam Justina.
Nikt nic między nami nie podejrzewał, bo byliśmy znajomymi od początku prób, a to normalne, że ze swoim zespołem czas, prawda?
W sumie nic się nie działo, ale głupio by wyszło gdyby mi cokolwiek przysługiwali. Na szczęście miałam dookoła siebie samych dobrych ludzi i nikt nie ukrywał niczego, wszyscy mówili szczerze i otwarcie. Staliśmy się rodziną, bliską. W końcu gdy spędza się z nimi tyle czasu 24/7 przez kilka tygodni prób to się człowiek przyzwyczaja jak do swoich ludzi. Gdy w końcu zaczniemy koncerty tak samo, osiem miesięcy z tymi ludźmi, nie może być żadnej zadry,
Więc, jak wcześniej wspomniałam, mieliśmy dwa miesiące prób, padałam na twarz po każdej z nich. Codziennie potrafiliśmy tańczyć nawet do szesnastu godzin. Byłam padnięta, przed wyruszeniem w trasę mieliśmy trzy dni wolne, pierwsze dwa spędziłam w łóżku. Justin odwiedził mnie raz, resztę dni spędzał w studiu, zakańczał różne transakcje, ja zaś spałam, spałam, drzemałam, relaksowałam się. Ba, nawet na masaż poszłam. Odprężyłam się przed trasą maksymalnie, wieczór przed wyjazdem mieliśmy taką jakby mini imprezę, wszyscy tancerze, Justin i jego znajomi, trochę ludzi z jego rodziny, dostaliśmy ogromny tort czekoladowy. Przymierzaliśmy swoje stroje w których spędzimy kolejne miesiące. Ciuchy muszą być bardzo wytrzymałe jeśli mają nam starczyć na więcej niż miesiąc. Oczywiście mamy kilka zapasówek, ale kto wie co się może zdarzyć.
Zjedliśmy tort, trochę wypiliśmy, powiedzmy taka mała domówka, bardzo udana. Po drugiej byłam w domu, także całkiem na spokojnie impreza. O dziesiątej mieliśmy stawić się przed naszym studiem w którym tańczyliśmy, zapakujemy się tam do autobusu i ruszymy w trasę. Jestem niesamowicie podekscytowana!
To znaczy dla mnie wszystko, nigdy nie chciałabym tego zaprzepaścić, dlatego będę najszczerszą osobą. Będę dawała z siebie tysiąc procent, by wypaść jak najlepiej i nie zrobić ani sobie ani nikomu innemu wstydu, a jedynie napawać każdego dumą. Sami rozumiecie. W domu miałam już przygotowane trzy ogromne torby. Każda oczywiście z moimi inicjałami, takie zwykłe torby jak każdy ma w rodzinie. Okazały się nagle bardzo pakowne. Jedna walizka z ciuchami, jedna z butami, jedna z kosmetykami, bielizną, prostownicami i tego typu pierdołami. Oczywiście, wszystko niezbędne. Położyłam się spać chwilę po trzeciej.
Rano dopakowałam jeszcze tylko ładowarkę do telefonu. Na zegarku była dziewiąta trzydzieści gdy pragnęłam w końcu pożegnać się z domem na kilka miesięcy. Ale wiadomo, jak to rodzice, przytulali, wyściskali, rozpłakali się obydwoje, przez co rozpłakałam się i ja. Nawet mój brat wydawał się być poruszony tym, że wyjeżdżam, choć podejrzewam, że teraz będzie mu lepiej, bez kolejek oczywiście. Wyjechałam z domu dziesięć minut później, oczywiście spanikowana, że nie zdążę. Dzięki mamie, jak zawsze...
Dojechałam pięć minut przed czasem zbiórki, wszyscy już byli, czekali na Justina, przyjechałam dosłownie dwie minuty przed nim, dałam swoje torby do zapakowania.
Wsiedliśmy do autobusu i powiedzmy, że w miarę możliwości komfortu rozgościliśmy się. Siedziałam sobie w takiej jakby kuchni z Louisem i rozmawialiśmy. Większość czasu rozmawialiśmy o trasie, o tym jak zorganizować próby. Wszystkich będziemy budzić o świcie, a niestety kłaść się bardzo późno. Tu nie będzie przerw, cały czas trzymamy tempo.
Tak się zagłębiłam w rozmowie, że nawet nie wiedziałam kiedy ruszyliśmy, Justin z tego co mi przemknęło kątem oka, też wsiadł do środka, powiedział mi tylko ciche cześć i wszedł do swojego głównego pomieszczenia. To można powiedzieć był nasz pierwszy dzień trasy, ale także pierwszy wolny czas, położyliśmy się, każdy do swojego małego łóżka, no cóż... Na szczęście nie zawsze będziemy tu spać. Będą także hotele.
Około dwunastej wszyscy już spali, ja wychodziłam właśnie z łazienki, zamykałam za sobą jak najciszej drzwi, by nie rozbudzić ludzi. Idąc w stronę swojego łóżka poczułam dłoń na ramieniu, wzdrygnęłam się i nieomal pisknęłam, gdy poczułam jak ktoś mi przykłada rękę do twarzy.
- Ćśś, to tylko ja, nie krzycz bo ich obudzisz.
- Justin! - trzepnęłam go w ramię- Nie rób tak nigdy więcej!
- Cicho!
- Co byś chciał, na prawdę chciałabym się położyć. Wiesz, że czeka nas ciężki dzień.
- Muszę z tobą porozmawiać, czy możemy?
Kiwnęłam twierdząco głową i skierowałam się za nim do jego sypialni.
sobota, 26 marca 2016
#3
Przez kolejne minuty rozmawialiśmy o tym jak mniej więcej będzie wyglądała trasa. Justin był przemiły, wiedziałam jednak, że ma jeszcze kilka osób do obdzwonienia więc po około pięciu minutach rozłączyliśmy się i zeszłam na dół do rodziny.
Zobaczyłam całą rodzinkę w komplecie przy śniadaniu.
- Z kim rozmawiałaś?- zapytał stanowczo tata.
- Z ludźmi z trasy koncertowej, nic wielkiego. Nie dostałam się, chcieli mnie tylko poinformować.
- Och... Izabel, wiem, że ci teraz strasznie przykro, spróbujesz innym razem, jesteś zdolna, wszyscy o tym wiemy- wtrąciła mama z uśmiechem, który aż błyszczał kontrastowo przy jej czarnej koszuli i związanych w kucyk włosach.
- To po prostu była ogromna szansa- wkręcam im dalej.
- Przecież jeszcze nie raz pokażesz co potrafisz!- wtóruje ojciec.
- Poważnie?
- Oczywiście!
- Poważnie tato? Myślicie, że ja bym się nie dostała?! Pozamiatałam ich tam!- zaśmiałam się.
- Izabela!- krzyknęła moja matka, a mi aż rozszerzyły się źrenice- Moja córcia!- wstała i uściskała mnie mocno, po czym od razu popadła w szloch.
- O co chodzi mamo?
- Czy to znaczy, że nie będzie cię przez wiele miesięcy w domu?!
- Tak, oczywiście- potwierdziłam stanowczo.
- Ile?
- Osiem, może dziesięć miesięcy, to zależy czy dodadzą nowe miasta i państwa do trasy, to nie jest ode mnie zależne mamo.
- Nie możesz nas na tyle zostawić!- podniosła głos.
- Ależ oczywiście, że mogę. Proszę, nie wmawiaj sobie syndromu opuszczonego gniazda, czy innego czegoś takiego, bo ja i tak wyjadę, ale wrócę i znów będę przy was, w końcu tu mam dom- uspakajałam swoją mamę.
Tuliła się do mnie jeszcze dziesięć minut, nim ojciec przerwał tę niezręczną sytuację i odciągnął mamę ode mnie, po czym pojechali do pracy. Zamieniłam z tatą kilka słów, gdzie mi oczywiście gratulował i był ze mnie dumny.
Poszłam po ich wyjściu na górę, gdzie zaczęłam się szykować do wyjścia. Na dworze było dosyć chłodno. Nawilżyłam twarz, poprawiłam włosy, zakręcając je w naturalne loki, weszłam do pokoju, gdzie przebrałam się w szarą szeroką bluzę i jeansy z dziurami. Ubrałam trampki i wyszłam z domu. Postanowiłam iść odwiedzić dziadka, na cmentarzu. Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce, ale chciałam mu opowiedzieć o tym, że się dostałam. Być może jeszcze raz podziękować za to wdzięczne prowadzenie mnie na tańce.
Nigdy bym tyle nie osiągnęła gdyby nie on. Po około dwudziestu minutach spaceru byłam na miejscu, kupiłam znicz i postawiłam go na grobie.
Uh... Coraz ciężej tu przychodzić, wiedząc, że mogłoby się z kimś porozmawiać normalnie, o wszystkim. Pomodliłam się i opowiedziałam dziadkowi o wszystkim co się wydarzyło. Łzy spływały po moich policzkach, spojrzałam w niebo i pożegnałam się. Wyszłam z cmentarza i poszłam kilka przecznic dalej. Weszłam do opuszczonego budynku. Pchnęłam ciężkie stalowe drzwi, które zamknęły się za mną z hukiem. Weszłam na sam szczyt, czyli około piątego, być może szóstego piętra. Uwielbiałam tu przychodzić. Ten budynek od lat nie jest używany, a mnie tu przychodzą na myśl zawsze same dobre pomysły. Jest to moje miejsce, taka oaza spokoju, gdzie odosabniam się od wszystkich. Siadam sobie zawsze na środku ogromnego płaskiego dachu i włączam muzykę.
Wsunęłam sobie słuchawki do uszu, i stanęłam na środku dachu. Muzyka zaczęła przepełniać mnie całą. Puściłam sobie akurat piosenki Justina, skoro mam do nich tańczyć to chociaż oswoję się z rytmem, prawda? Sama sobie ustalałam kroki, i to jak moje ciało miało się poruszać. Przetańczyłam około czterech piosenek. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść. Tak po prostu. Otworzyłam oczy i omal nie spadłam z budynku. Przechyliłam się do przodu by odzyskać grunt w nogach. Wyciągnęłam momentalnie słuchawki z uszu.
- Co ty tu robisz? - zapytałam uspakajając oddech.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Przyszedłem tu by... po prostu pobyć sam.
- Em.. Zrozumiałam, okej. To nie będę ci przeszkadzała, zobaczymy się na próbach.
- Nie, nie o to mi chodziło. Oczywiście, zostań. Z resztą byłaś tu pierwsza.
- Tak... - poczułam zażenowanie, nie wiem co dalej mówić.
- Co tu robiłaś?
- Ćwiczyłam sobie. Takie tam głupotki. Tańczyłam i po prostu przebywałam w swojej samotni - uśmiecham się najszczerszym uśmiechem, a on... Odwzajemnia uśmiech. Ten perłowy uśmiech.
- Pokażesz mi kroki?
- W życiu. To tylko tak Justin, nic poważnego, ćwiczyłam dla siebie.
- Proszę? - pyta prosząco. Chyba na prawdę potrzebuje jakiegoś towarzystwa.
- Dobrze, ale nie będziesz się ze mnie śmiał?
- W życiu - przysięga i uśmiecha się do mnie kpiąco.
Przewróciłam oczami i pokazałam mu układ do jego własnej piosenki. Po dwóch razach, gdy mu powtarzałam układ, który utkwił mi w głowie, dołączył do mnie. Zrobiliśmy razem chyba ze trzy powtórzenia tego samego układu. Justin zaczął łapać układ raz, dwa. Podobało mi się to, że się tak zgraliśmy. Justin pokazał mi jeden układ, który wymyślił jego choreograf, gdzie są partnerowania, oczywiście z kobietą, uniósł mnie ze dwa razy w górę, kilka razy okręcił, pochylił przed sobą i okręcił mnie gdy kucałam, złapałam układ bardzo szybko. Kojarzę podobne sekwencje z zajęć.
Justin przyciągnął mnie przy ostatnim dźwięku do siebie, dłoń położył mi na plecach, kołysał mnie w rytm piosenki, po czym położył głowę na moim ramieniu. Poczułam dziwny dreszcz między nami, jakaś dziwna fala, jakby budził się pod moją skórą płomień, jakieś nieznajome uczucie. Spojrzałam na niego, a on dalej leżał na moim ramieniu, ze zwieszoną głową.
- Przepraszam - podniósł głowę - Poczułem się niczym na scenie, a sama rozumiesz, tam liczą się emocje, najbardziej.
- Oczywiście, rozumiem - uśmiechnęłam się ciepło.
Usiedliśmy ponownie na ziemi, rozmawialiśmy do późnego wieczora. Justin zachowywał się tak normalnie, całkowicie jakby nie był nikim rozpoznawalnym. Czułam się przy nim tak swobodnie, mogłam być sobą, już mnie tak nie onieśmielał. Zachowywałam się dosłownie jak przy starym kumplu, któremu mogłam wszystko powiedzieć. Wierzyłam wtedy, że tak jest. Opowiedziałam mu trochę o sobie, o mojej przygodzie z tańcem.
- Więc twój dziadek zapoczątkował pasję? - pytał zaciekawiony - Od którego roku życia tańczysz? Co cię skłoniło by pójść na casting?
Odpowiadałam mu na pytania najlepiej jak umiałam. Mówiłam szczerze, prosto z mostu, bez ogródek, wszystko to co mi przyszło do głowy. Justin sam wiele mi o sobie opowiedział. Na prawdę, mogłam czytać z niego jak z księgi. Kompletnie jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już dwudziestą trzecią. Wstałam gwałtownie z ziemi.
- Muszę już iść, nie sądziłam, że spędzimy tu tyle czasu.
- Nie sądzę by to był dobry pomysł byś szła teraz sama.
- Niby dlaczego? Nie jestem już mała, często chodzę wieczorami sama, bez obaw.
- Nie, nie, nie. Tu nie o to chodzi - powiedział zmartwiony.
- To o co? O co chodzi Justin?
- Chodź, pokażę Ci. Pokażę swój świat. Przepraszam jeśli już nigdy nie będziesz mogła tu przyjść - spuścił głowę w dół, wziął mnie za rękę i pociągnął do barierek - Spójrz.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam około dziesięciu paparazzich, którzy czyhali na Justina na dole. Chcieli robić mu kolejne zdjęcia by je sprzedać. Pokręciłam głową.
- Jak się stąd teraz wydostaniemy?
- Napisałem już do swojego kierowcy, przyjedzie z ochroną. Wyjdziemy. Przepraszam cię, to nie tak miało się skończyć.
- Tak jest zawsze?
- Niestety, tak - widać, że mu przykro - Przyjadą i wyjdziesz pierwsza, zaraz za tobą ja. Znów będą domysły - wzdycha.
- Że co?
- Już z żadną kobietą się pokazać nie można. Od razu, że randkujemy, umawiamy się i te sprawy.
- Ach tak - uśmiecham się szyderczo.
- Nie z każdą się umawiam - wyjaśnia mi.
- Dobrze, skoro tak mówisz.
- Nie każda jest w moim typie. Poza tym... Teraz ciężko ocenić czy ktoś jest z tobą dla ciebie czy dla tego co masz- kręci zrezygnowany głową.
- Rozumiem - uśmiechnęłam się ciepło - Wiem o czym mówisz. Ale to opowiem przy kolejnej naszej sesji, zgoda?
- Zgoda. Czyli w sumie jesteśmy... Umówieni?
- Przecież będziemy teraz na próbach na siebie skazani, zaczynają się niedługo. Pamiętasz?
- Tak, trasa... Pamiętam. Nie jestem pewien czy mam na to wszystko ochotę.
- Co się dzieje?
- W sumie zaczęło się jakiś czas temu...
W idealnym momencie zaczął Justinowi wibrować telefon. Wyciągnął go z kieszeni poirytowany.
- Dobrze, już schodzimy. Proszę przyjdź wprost pod drzwi.
- Dlaczego po prostu paparazzi tu nie weszli?
- Pewnie myślą, że zamknięte czy coś, albo po prostu nie chcieli się rzucać wszyscy jednocześnie, bo ktoś mógłby mieć lepsze ujęcie niż inni, byłaby wojna, dlatego pewnie czekają by mieć podobne,
- Chcesz im dać do myślenia? - zaśmiałam się.
- W sumie, nie przeszkadzałoby mi to - roześmiał się na cały głos - Więc jak? - dodał poważnie.
- Śmiało - wyciągnęłam do niego swoją dłoń. Justin chwycił ją w swoją i zeszliśmy na dół.
Justin otworzył drzwi przede mną i wyszedł pierwszy, inaczej niż ustalaliśmy. Jednakże to było przyjemniejsze. To.. Mimo, że udawaliśmy. Podobało mi się. Paparazzi od razu gdy zobaczyli Justina zaczęli robić zdjęcia, natomiast gdy zobaczyli jak jego ręka sięga do tyłu opatulając moją, wciągnęli zaskoczeni powietrze i starali się zrobić najlepsze ujęcia. Padały pytania odnośnie tego kim jestem, jak sie nazywam, co dla niego znaczę itp.
Już wiem, że nigdy nie chciałabym być dziewczyną nikogo sławnego. To musi być męczące, byś podsuwaną pod czyjeś nazwisko.
Wsiedliśmy do auta, ochrona zajęła miejsce przy kierowcy, ruszyliśmy spod budynku. Podałam adres mojego domu i włączyliśmy się do pełnego ruchu na ulicy.
- Podobało mi się to- rzucił Justin z uśmiechem na twarzy.
- Tak, mi również, ich miny były bezcenne.
- Chyba ich zszokowałaś, bo nigdy nie byli tak zdziwieni jak dzisiaj.
Uśmiechnęłam się szeroko. Droga do domu minęła nam w komfortowej rozmowie, takiej lekkiej, że atmosfera była aż przyjemna i delikatna. Zajechaliśmy pod mój dom.
- Nie pogniewasz się jeśli cię nie odprowadzę? Chyba nie chcę kolejnych zdjęć dzisiaj.
- W porządku, rozumiem, nie mam za złe. Na prawdę, jeszcze raz dziękuję.
Justin spojrzał w okno i dostrzegł kilku ludzi, nie wiem czy to paparazzi czy normalni przechodnie, ale chyba żadne z nas nie ma ochoty się o tym przekonywać. Pochyliłam się by musnąć Justina w policzek, on w tym samym momencie odwrócił głowę a nasze usta się złączyły w delikatnym pocałunku.
Zobaczyłam całą rodzinkę w komplecie przy śniadaniu.
- Z kim rozmawiałaś?- zapytał stanowczo tata.
- Z ludźmi z trasy koncertowej, nic wielkiego. Nie dostałam się, chcieli mnie tylko poinformować.
- Och... Izabel, wiem, że ci teraz strasznie przykro, spróbujesz innym razem, jesteś zdolna, wszyscy o tym wiemy- wtrąciła mama z uśmiechem, który aż błyszczał kontrastowo przy jej czarnej koszuli i związanych w kucyk włosach.
- To po prostu była ogromna szansa- wkręcam im dalej.
- Przecież jeszcze nie raz pokażesz co potrafisz!- wtóruje ojciec.
- Poważnie?
- Oczywiście!
- Poważnie tato? Myślicie, że ja bym się nie dostała?! Pozamiatałam ich tam!- zaśmiałam się.
- Izabela!- krzyknęła moja matka, a mi aż rozszerzyły się źrenice- Moja córcia!- wstała i uściskała mnie mocno, po czym od razu popadła w szloch.
- O co chodzi mamo?
- Czy to znaczy, że nie będzie cię przez wiele miesięcy w domu?!
- Tak, oczywiście- potwierdziłam stanowczo.
- Ile?
- Osiem, może dziesięć miesięcy, to zależy czy dodadzą nowe miasta i państwa do trasy, to nie jest ode mnie zależne mamo.
- Nie możesz nas na tyle zostawić!- podniosła głos.
- Ależ oczywiście, że mogę. Proszę, nie wmawiaj sobie syndromu opuszczonego gniazda, czy innego czegoś takiego, bo ja i tak wyjadę, ale wrócę i znów będę przy was, w końcu tu mam dom- uspakajałam swoją mamę.
Tuliła się do mnie jeszcze dziesięć minut, nim ojciec przerwał tę niezręczną sytuację i odciągnął mamę ode mnie, po czym pojechali do pracy. Zamieniłam z tatą kilka słów, gdzie mi oczywiście gratulował i był ze mnie dumny.
Poszłam po ich wyjściu na górę, gdzie zaczęłam się szykować do wyjścia. Na dworze było dosyć chłodno. Nawilżyłam twarz, poprawiłam włosy, zakręcając je w naturalne loki, weszłam do pokoju, gdzie przebrałam się w szarą szeroką bluzę i jeansy z dziurami. Ubrałam trampki i wyszłam z domu. Postanowiłam iść odwiedzić dziadka, na cmentarzu. Nie jest to najprzyjemniejsze miejsce, ale chciałam mu opowiedzieć o tym, że się dostałam. Być może jeszcze raz podziękować za to wdzięczne prowadzenie mnie na tańce.
Nigdy bym tyle nie osiągnęła gdyby nie on. Po około dwudziestu minutach spaceru byłam na miejscu, kupiłam znicz i postawiłam go na grobie.
Uh... Coraz ciężej tu przychodzić, wiedząc, że mogłoby się z kimś porozmawiać normalnie, o wszystkim. Pomodliłam się i opowiedziałam dziadkowi o wszystkim co się wydarzyło. Łzy spływały po moich policzkach, spojrzałam w niebo i pożegnałam się. Wyszłam z cmentarza i poszłam kilka przecznic dalej. Weszłam do opuszczonego budynku. Pchnęłam ciężkie stalowe drzwi, które zamknęły się za mną z hukiem. Weszłam na sam szczyt, czyli około piątego, być może szóstego piętra. Uwielbiałam tu przychodzić. Ten budynek od lat nie jest używany, a mnie tu przychodzą na myśl zawsze same dobre pomysły. Jest to moje miejsce, taka oaza spokoju, gdzie odosabniam się od wszystkich. Siadam sobie zawsze na środku ogromnego płaskiego dachu i włączam muzykę.
Wsunęłam sobie słuchawki do uszu, i stanęłam na środku dachu. Muzyka zaczęła przepełniać mnie całą. Puściłam sobie akurat piosenki Justina, skoro mam do nich tańczyć to chociaż oswoję się z rytmem, prawda? Sama sobie ustalałam kroki, i to jak moje ciało miało się poruszać. Przetańczyłam około czterech piosenek. Zamknęłam oczy i dałam się ponieść. Tak po prostu. Otworzyłam oczy i omal nie spadłam z budynku. Przechyliłam się do przodu by odzyskać grunt w nogach. Wyciągnęłam momentalnie słuchawki z uszu.
- Co ty tu robisz? - zapytałam uspakajając oddech.
- Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć. Przyszedłem tu by... po prostu pobyć sam.
- Em.. Zrozumiałam, okej. To nie będę ci przeszkadzała, zobaczymy się na próbach.
- Nie, nie o to mi chodziło. Oczywiście, zostań. Z resztą byłaś tu pierwsza.
- Tak... - poczułam zażenowanie, nie wiem co dalej mówić.
- Co tu robiłaś?
- Ćwiczyłam sobie. Takie tam głupotki. Tańczyłam i po prostu przebywałam w swojej samotni - uśmiecham się najszczerszym uśmiechem, a on... Odwzajemnia uśmiech. Ten perłowy uśmiech.
- Pokażesz mi kroki?
- W życiu. To tylko tak Justin, nic poważnego, ćwiczyłam dla siebie.
- Proszę? - pyta prosząco. Chyba na prawdę potrzebuje jakiegoś towarzystwa.
- Dobrze, ale nie będziesz się ze mnie śmiał?
- W życiu - przysięga i uśmiecha się do mnie kpiąco.
Przewróciłam oczami i pokazałam mu układ do jego własnej piosenki. Po dwóch razach, gdy mu powtarzałam układ, który utkwił mi w głowie, dołączył do mnie. Zrobiliśmy razem chyba ze trzy powtórzenia tego samego układu. Justin zaczął łapać układ raz, dwa. Podobało mi się to, że się tak zgraliśmy. Justin pokazał mi jeden układ, który wymyślił jego choreograf, gdzie są partnerowania, oczywiście z kobietą, uniósł mnie ze dwa razy w górę, kilka razy okręcił, pochylił przed sobą i okręcił mnie gdy kucałam, złapałam układ bardzo szybko. Kojarzę podobne sekwencje z zajęć.
Justin przyciągnął mnie przy ostatnim dźwięku do siebie, dłoń położył mi na plecach, kołysał mnie w rytm piosenki, po czym położył głowę na moim ramieniu. Poczułam dziwny dreszcz między nami, jakaś dziwna fala, jakby budził się pod moją skórą płomień, jakieś nieznajome uczucie. Spojrzałam na niego, a on dalej leżał na moim ramieniu, ze zwieszoną głową.
- Przepraszam - podniósł głowę - Poczułem się niczym na scenie, a sama rozumiesz, tam liczą się emocje, najbardziej.
- Oczywiście, rozumiem - uśmiechnęłam się ciepło.
Usiedliśmy ponownie na ziemi, rozmawialiśmy do późnego wieczora. Justin zachowywał się tak normalnie, całkowicie jakby nie był nikim rozpoznawalnym. Czułam się przy nim tak swobodnie, mogłam być sobą, już mnie tak nie onieśmielał. Zachowywałam się dosłownie jak przy starym kumplu, któremu mogłam wszystko powiedzieć. Wierzyłam wtedy, że tak jest. Opowiedziałam mu trochę o sobie, o mojej przygodzie z tańcem.
- Więc twój dziadek zapoczątkował pasję? - pytał zaciekawiony - Od którego roku życia tańczysz? Co cię skłoniło by pójść na casting?
Odpowiadałam mu na pytania najlepiej jak umiałam. Mówiłam szczerze, prosto z mostu, bez ogródek, wszystko to co mi przyszło do głowy. Justin sam wiele mi o sobie opowiedział. Na prawdę, mogłam czytać z niego jak z księgi. Kompletnie jakbyśmy byli najlepszymi przyjaciółmi.
Spojrzałam na zegarek, który wskazywał już dwudziestą trzecią. Wstałam gwałtownie z ziemi.
- Muszę już iść, nie sądziłam, że spędzimy tu tyle czasu.
- Nie sądzę by to był dobry pomysł byś szła teraz sama.
- Niby dlaczego? Nie jestem już mała, często chodzę wieczorami sama, bez obaw.
- Nie, nie, nie. Tu nie o to chodzi - powiedział zmartwiony.
- To o co? O co chodzi Justin?
- Chodź, pokażę Ci. Pokażę swój świat. Przepraszam jeśli już nigdy nie będziesz mogła tu przyjść - spuścił głowę w dół, wziął mnie za rękę i pociągnął do barierek - Spójrz.
Spojrzałam w dół i zobaczyłam około dziesięciu paparazzich, którzy czyhali na Justina na dole. Chcieli robić mu kolejne zdjęcia by je sprzedać. Pokręciłam głową.
- Jak się stąd teraz wydostaniemy?
- Napisałem już do swojego kierowcy, przyjedzie z ochroną. Wyjdziemy. Przepraszam cię, to nie tak miało się skończyć.
- Tak jest zawsze?
- Niestety, tak - widać, że mu przykro - Przyjadą i wyjdziesz pierwsza, zaraz za tobą ja. Znów będą domysły - wzdycha.
- Że co?
- Już z żadną kobietą się pokazać nie można. Od razu, że randkujemy, umawiamy się i te sprawy.
- Ach tak - uśmiecham się szyderczo.
- Nie z każdą się umawiam - wyjaśnia mi.
- Dobrze, skoro tak mówisz.
- Nie każda jest w moim typie. Poza tym... Teraz ciężko ocenić czy ktoś jest z tobą dla ciebie czy dla tego co masz- kręci zrezygnowany głową.
- Rozumiem - uśmiechnęłam się ciepło - Wiem o czym mówisz. Ale to opowiem przy kolejnej naszej sesji, zgoda?
- Zgoda. Czyli w sumie jesteśmy... Umówieni?
- Przecież będziemy teraz na próbach na siebie skazani, zaczynają się niedługo. Pamiętasz?
- Tak, trasa... Pamiętam. Nie jestem pewien czy mam na to wszystko ochotę.
- Co się dzieje?
- W sumie zaczęło się jakiś czas temu...
W idealnym momencie zaczął Justinowi wibrować telefon. Wyciągnął go z kieszeni poirytowany.
- Dobrze, już schodzimy. Proszę przyjdź wprost pod drzwi.
- Dlaczego po prostu paparazzi tu nie weszli?
- Pewnie myślą, że zamknięte czy coś, albo po prostu nie chcieli się rzucać wszyscy jednocześnie, bo ktoś mógłby mieć lepsze ujęcie niż inni, byłaby wojna, dlatego pewnie czekają by mieć podobne,
- Chcesz im dać do myślenia? - zaśmiałam się.
- W sumie, nie przeszkadzałoby mi to - roześmiał się na cały głos - Więc jak? - dodał poważnie.
- Śmiało - wyciągnęłam do niego swoją dłoń. Justin chwycił ją w swoją i zeszliśmy na dół.
Justin otworzył drzwi przede mną i wyszedł pierwszy, inaczej niż ustalaliśmy. Jednakże to było przyjemniejsze. To.. Mimo, że udawaliśmy. Podobało mi się. Paparazzi od razu gdy zobaczyli Justina zaczęli robić zdjęcia, natomiast gdy zobaczyli jak jego ręka sięga do tyłu opatulając moją, wciągnęli zaskoczeni powietrze i starali się zrobić najlepsze ujęcia. Padały pytania odnośnie tego kim jestem, jak sie nazywam, co dla niego znaczę itp.
Już wiem, że nigdy nie chciałabym być dziewczyną nikogo sławnego. To musi być męczące, byś podsuwaną pod czyjeś nazwisko.
Wsiedliśmy do auta, ochrona zajęła miejsce przy kierowcy, ruszyliśmy spod budynku. Podałam adres mojego domu i włączyliśmy się do pełnego ruchu na ulicy.
- Podobało mi się to- rzucił Justin z uśmiechem na twarzy.
- Tak, mi również, ich miny były bezcenne.
- Chyba ich zszokowałaś, bo nigdy nie byli tak zdziwieni jak dzisiaj.
Uśmiechnęłam się szeroko. Droga do domu minęła nam w komfortowej rozmowie, takiej lekkiej, że atmosfera była aż przyjemna i delikatna. Zajechaliśmy pod mój dom.
- Nie pogniewasz się jeśli cię nie odprowadzę? Chyba nie chcę kolejnych zdjęć dzisiaj.
- W porządku, rozumiem, nie mam za złe. Na prawdę, jeszcze raz dziękuję.
Justin spojrzał w okno i dostrzegł kilku ludzi, nie wiem czy to paparazzi czy normalni przechodnie, ale chyba żadne z nas nie ma ochoty się o tym przekonywać. Pochyliłam się by musnąć Justina w policzek, on w tym samym momencie odwrócił głowę a nasze usta się złączyły w delikatnym pocałunku.
piątek, 18 marca 2016
#2
Stałam tam jak słup soli. Nie potrafiłam wykonać żadnego ruchu, a za chwilę mieliśmy się przedstawiać. Ciekawe jak mam to zrobić gdy w ogóle nie mogę czegokolwiek powiedzieć. To chore.
Skierowałam wzrok w górę i przewróciłam oczami. Czy los na prawdę ma taką świetną zabawę drwiąc sobie ze mnie? Co mi z tego teraz przyjdzie? Byłam przecież taka oschła a on na prawdę sympatyczny na tym korytarzu. Na czym polega mój problem? Przecież nigdy się nie stresowałam w obecności chłopaków. Zawsze byłam duszą towarzystwa, a dzisiaj kompletnie jakby zastąpiła mnie moja druga, gorsza wersja, oślepiona przez szansę zabłyśnięcia w świecie. Ha, bardzo śmieszne, teraz mogę o tym zapomnieć. Nikt nie chce mieć ponuraka w swoim zespole, z którym będzie się musiał użerać następne osiem miesięcy.
Minęła dłuższa chwila, gdy Justin zajął swoje miejsce przy stoliku, spoza którego będzie nas oceniał. Każdy z nas czekał na swoją kolej, by stanąć w swoim szeregu i zatańczyć najlepiej jak umiemy.
- Słuchajcie - powiedział stanowczo Justin - Szukamy najlepszych tancerzy, najlepszych ze wszystkich. Jestem pewien, że znajdę tu swoich trzynastu tancerzy, którzy pojadą ze mną w trasę. Po ilości osób, którzy zostali, wiem, że gdzieś tu na pewno jest tylu dobrych tancerzy. Było was kilkuset, została niecała setka, czy to nie znak? Każdy z was ma równe szanse, nie ma lepszych, nie ma gorszych, są po prostu ludzie z powołaniem i tym czymś. Tego właśnie szukamy, pasji, talentu, oddania się temu przeżyciu. Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko, ja w każdym bądź razie trzymam za was wszystkich kciuki. Do dzieła!- zawołał radośnie.
Ja pierdolę... Jęknęłam w głowie. Przecież nie dam temu rady, zaczęłam ciężej oddychać gdy pierwszy zespół był już w połowie choreografii. Wiedziałam, że niebawem będzie moja kolej, to się zbliża wielkimi krokami, a ja nie mogę temu zaradzić. Zawsze wszystko pod kontrolą, a dzisiaj? Dzisiaj nie mam niczego pod kontrolą. Czuję jakbym stała obok siebie. Usiadłam na krześle, upuściłam głowę między kolana i odetchnęłam głęboko. Wzięłam trzy głębokie wdechy. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech. Wszystko będzie dobrze, musi być, tak?
- Czas na zespół drugi, zapraszam wszystkie pięć osób z numerkami 111,123,164,176,199 - krzyknęła jedna z dziewczyn zza stolika jakby jurorskiego.
Wszyscy stanęliśmy w odpowiednich miejscach, tak jak uczyliśmy się w grupach.
- Gdy puścimy wam muzykę, wykonacie wszystkie ruchy, które nauczyliście się w ciągu ostatniego czasu. Po ostatnim refrenie piosenki, macie czas wolny, na pokazanie swoich umiejętności. Cały występ zostaje nagrany, dla powtórki gdybyśmy mieli wątpliwości w wyborze. Jeśli, któreś z Was zostanie przyjęte, zadzwonimy w ciągu tygodnia. Zdjęcia zgłoszeniowe jak i wasze życiorysy mamy. Czy wszyscy są gotowi?- zapytała stanowczo.
- Tak - odpowiedzieliśmy chórem.
W każdym głosie z osobna słyszałam stres, rozglądałam się po sali, gdy osoby zza stolika jeszcze chwilę między sobą rozmawiały, ustalając cokolwiek. Natknęłam jego spojrzenie utkwione na mnie. Wiedziałam, że mnie pozna, już wtedy wiedziałam, że nie przejdę dalej. Równie dobrze mogłam nie startować, skoro mnie poznał. Uśmiechnęłam się tylko i odwróciłam wzrok, czekając na zbawienie w postaci muzyki, która zajmie moje myśli.
- Zaczynamy, dajcie z siebie wszystko - dodał pocieszająco Justin po czym włączyli muzykę.
Poczułam jak moje ciało owłada energia, rytm, muzyka, to jest to po co żyję, to dlaczego tu jestem, nie jest teraz najważniejsze. Ważne, by pokazać swoje umiejętności. Wszyscy wykonujemy sekwencje jakie nam pokazano, każdy z nas ma indywidualny sposób przekazywania tego jednego ruchu inaczej, zauważyłam, że wszystkie dziewczyny w mojej grupie, nie tańczą tak płynnie jakby się wydawało. Czy to dlatego, że w moich żyłach płynie latynoska krew, czy po prostu przyszły sobie tutaj na niego popatrzeć? Dałam z siebie wszystko, po ostatnim refrenie, wykonałam salto, kilka swoich ruchów, które były oparte na poruszaniu pupą, i wiele innych rzeczy, skończyłam gwiazdą, i szpagatem. W tej pozycji zakończyłam piosenkę. Gdy wstawałam byłam z siebie ogromnie zadowolona, nie sądziłam, że zdążę wszystko przekazać w jednym układzie, a jednak, oddałam swe emocje i uczucia poprzez rytm. Udało się! Uśmiechnęłam się szeroko do swoich partnerów w tańcu, po czym wszyscy się ukłoniliśmy ze śmiechem.
- Dziękujemy wam bardzo za przybycie. Wiemy, że daliście z siebie wszystko. Jeśli któreś z was się dostanie, oczywiście odezwiemy się osobiście telefonicznie - uśmiechnęła się kobieta.
- O każdej porze możemy zadzwonić, także bądźcie czujni - dodał zabawnie Justin, a kobieta przewróciła oczyma w śmieszny sposób i pacnęła go w ramię.
Byłam spocona i jak najszybciej chciałam jechać do domu i powiedzieć o wszystkim rodzicom, opowiedzieć jak się starałam. Pierw jednak muszę pojechać na cmentarz. Odwiedzę dziadka i opowiem mu wszystko co się dzisiaj zdarzyło. Wzięłam swoje rzeczy z krzesła na tyłach, spojrzałam na wyświetlacz, który już wskazywał godzinę czternastą. Wow, siedziałam tu aż pięć godzin? Nigdy bym nie powiedziała, na tyle dobrze się bawiłam. Myślałam, że będzie źle a jednak, udało się. Wyszłam z hali, i zauważyłam biegnącą w jej kierunku znajomą mi sylwetkę. Stanęłam i podparłam się o boczki, gdy czekałam aż moja przyjaciółka podbiegnie bliżej. Margaret biegła tak szybko na ile pozwalały jej nogi,a nigdy nie była specjalnie szybka.
-I jak ci poszło? - krzyczała wpół drogi.
-Mam nadzieję, że dobrze. Nic jeszcze nie wiem, mają tydzień na podjęcie decyzji, a ja tydzień zawieszenia. Będę jak żywy trup, stresuję się, poważnie.
- Nie przejmuj się, na pewno dasz radę. Wiem jak tańczysz, musiałaś ich wszystkich wymieść. Przepraszam, że nie wstałam na czas, na prawdę, szkoła mnie wykończyła, nie dałabym rady. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, proszę!
- Oczywiście, że nie - nigdy bym nie miała jej tego za złe, wiem jaka jest i akceptuję to.
- Może dasz się w ramach przeprosin zaprosić na jakąś kawę, albo ciacho?!
- Ciastko! - chichoczę- Na ciastko chętnie, kawa już mnie nie pobudzi wystarczająco, ale cukier owszem!- dodałam stanowczo
- To chodźmy, niedaleko na pewno jest jakaś kawiarnia.
- Nie teraz! Jestem spocona i śmierdząca!
- Nie przesadzaj, ja nic nie czuję.
- W życiu tak nie wyjdę, chodźmy, proszę. Muszę się przebrać i wtedy pojedziemy na zakupy, przestanę myśleć o tym jak potoczy się moje życie, muszę znaleźć sobie zajęcia na cały tydzień, by nie rozmyślać.
- Dobra, ale potem nie narzekaj, że nie będą korki. Wszyscy skończą pracę a Ty będziesz stała.
- Przeżyję. Będę stała, ale przynajmniej nie śmierdząca- zaśmiałam się.
Poszłyśmy do auta, rzuciłam swoją torbę na tylne siedzenie, i usiadłam za kierownicą. Odpaliłam silnik i ruszyłam z parkingu do mojego domu. Zaparkowałam na sporym podjeździe i wysiadłam z auta, wzięłam ze sobą klucze od domu i z Margaret udałyśmy się do środka. Wzięłam szybki prysznic i odświeżyłam skórę, poprawiłam mój lekki makijaż i wyperfumowałam się. Przebrałam się
w zwykłe jasne jeansy, białą luźną koszulkę i trampki. Tak właśnie codziennie wyglądałam. Nie ubarwiam swojej szafy wieloma fikuśnymi kolorami, dodatkami, po prostu bazowe, bezpieczne kolory. Wróciłam do pokoju po swoją przyjaciółkę i wzięłam swoją małą torebkę przewieszaną przez ramię. Wyszłyśmy z domu i pojechałyśmy prosto do centrum handlowego. Swoją trasę po sklepach zaczęłyśmy od cukierni, gdzie zjadłyśmy po kilku ciastkach, kremówkach i deserze lodowym. Zastrzyk cukru przewidziany na cały tydzień. Weszłyśmy do kilku sklepów, gdzie zakupiłam sobie zwykłe jeansy w typie boyfriendów, nowe białe Converse niski model, i kilka białych i czarnych luźnych t-shirtów. Moja przyjaciółka kupiła sobie tylko trampki i koszulkę. Czyli jednak, wyszło na jaw moje kolejne uzależnienie jakim są zakupy. Ech. Trudno, przeżyję to jakoś, haha.
Zaniosłyśmy siatki do auta, by nie musieć chodzić z nimi po całej galerii, a to nie był jeszcze koniec naszej wizyty tam. Poszłyśmy na szybki manicure, stoisko w centrum handlowym jest bardzo oblegane, akurat trafiłyśmy na moment, gdy dziewczyny manicurzystki wróciły z przerwy i dopiero ponownie zaczęły obsługiwać, trafiłyśmy na dwie sympatyczne kosmetyczki, które jeszcze nie miały zajętych stanowisk. Zrobiłyśmy sobie hybrydy, ja postawiłam na klasyczną czerwień, zaś Margaret poszalała z kolorami. Nałożyła sobie mnóstwo neonów.
- Wiesz co, sądzę, że w tej nowej szkole już nie będziesz mogła tak szaleć- oznajmiłam jej.
- Wiem! Dlatego teraz póki mogę to szaleję z kolorami. Tam tylko pudrowy, kremowy, biały i czarny. Chyba bardziej byś się tam nadawała niż ja, pod względem kolorów - docina mi.
- Nie przesadzaj, co? Nie jestem aż taka straszna w kolorach, pasują mi.
- Inne też, nie całe życie będziesz nosiła cztery kolory - śmieje się.
- Zobaczymy- chichoczę.
Idziemy dalej zagadane między sobą, kupiłyśmy sobie po świeżo wyciskanym soku pomarańczowym, smakował wyśmienicie. Jak na moje szczęście, szczególnie tego dnia, szłyśmy tak trajkotając między sobą, że nie zauważyłyśmy grupki ludzi przed sobą. Margaret na tyle mocno trzymała swój kubek, że nie oblała jednego z chłopaków, nie to co ja, nie miałam tyle szczęścia.
Jęknęłam głośno poirytowana swoją niezdarnością, gdy moja zawartość kubka sączyła się po mojej białej bluzce.
- Przepraszam! - powiedziałam ciut za głośno- Uch, kurde, nie chciałam na prawdę. Chyba Cię nie ubrudziłam, prawda?- podniosłam wzrok ze swojej pobrudzonej koszulki i moja twarz nabrała koloru purpury.
- Chyba masz tendencję do wpadania na ludzi, prawda? - zaśmiał się Justin.
Tak to był on, chyba to byłaby ostatnia osoba, której bym się tu spodziewała, nie sądziłam, że może sobie pozwolić na takie swobodnie poruszanie się po galeriach.
- Nie, nie mam, po prostu dzisiaj był ciężki dzień i nogi już odmawiają mi posłuszeństwa. Nie zauważyłam cię po prostu.
- Nie szkodzi Izabela, nie stresuj się - złapał mnie w ramionach - Nic mi nie jest - powiedział z przesadną dramaturgią w głosie po czym zaczął się śmiać- Na ładne kobiety miło jest wpadać - puścił oczko.
- Czyli mogę nie wzywać karetki?
- Co najwyżej jednego lekarza, niech obada rany, wpadłaś z taką mocą, że mogłaś mi jakieś wewnętrzne rany spowodować- śmieje się.
- Nie przesadzajmy, dobrze?
- Justin jestem - podaje mi rękę.
- Izabela, ale to już wiesz, miło mi cię osobiście poznać.
- To mam nadzieję, że do usłyszenia- puścił ponownie oczko i poszedł ze swoim kolegą nim zebrali się dookoła paparazzi. Brakuje jeszcze tylko mojej bluzki w gazetach, która zmieniła kolor na pomarańczowy. Uciekłam razem z Margaret do auta.
- Do usłyszenia? - zapytała ciekawie moja przyjaciółka.
- Może zadzwonią w sprawie trasy, hm? Mam nadzieję, że to miał na myśli.
- Ja też! Ależ bym była szczęśliwa. Moja przyjaciółka tancerką u takiej gwiazdy! Sama będziesz gwiazdą! Przyćmisz ich tam! - bawi mnie jej entuzjazm.
- Będą się mogli opalać w blasku mej chwały?- dołączam do niej.
- Otóż to! A teraz proszę, zawieź mnie do domu! Padam na twarz. To przez ten cały entuzjazm.
- Tak, z pewnością- zaśmiałam się i puściłam jej oczko.
Wróciłyśmy do swoich domów. Było około dwudziestej, jeszcze nikogo nie było. Nie miałam z kim pogadać, może to i lepiej, nie będzie wypytywania mnie o dzień dzisiejszy i o to, jak sobie uwielbiam rozlewać sok pokątnie. Wpadłam do swojego pokoju i ściągnęłam zalaną koszulkę. Ubrałam bluzę wciąganą przez głowę z logo mojej szkoły. Założyłam legginsy i grube skarpety na nogi, wyszłam do kuchni po wodę w butelce i wróciłam do pokoju. Ogarnęło mnie zmęczenie, położyłam się na łóżku
i nie pamiętam co się dalej działo. Chyba usnęłam... Obudził mnie niemalże jakby alarm przeciwpożarowy, wyskoczyłam z łóżka i otrząsnęłam się. Była już dziewiąta rano, a dzwonił mój telefon. Nadal to robi, w mgnieniu oka odbieram nieznany numer.
- Halo? - mówię zaspanym głosem.
- Dzień dobry, czy dodzwoniliśmy się do Izabeli Gomez?
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Chcieliśmy poinformować, że...- słyszę jakieś szmery z tyłu i przekazywanie telefonu, w tle ktoś mówi - Dawaj ten telefon, ja jej powiem- po czym słyszę zdecydowanym głosem - Izabela, jedziesz z nami w trasę!- ten głos poznaje, prześladuje mnie od dnia wczorajszego.
- Nie żartujcie sobie ze mnie, na prawdę?! Nie wierzę! Poważnie?! To niemożliwe, szczerze?! - nie umiem dobrać słów, żadne zdanie się nie klei.
- Na prawdę, wiec jesteś dalej zainteresowana?- pyta wkurzająco.
- Oczywiście, że jestem! Nigdy niczego bardziej nie chciałam - łzy szczęścia płyną po moich policzkach.
- Wiesz, że wyjdziesz z domu na osiem, dziewięć miesięcy?
- Tak, wiem. Jestem na to gotowa! Witaj przygodo - roześmiałam się.
- Witamy Cię w takim razie w naszym zespole.
- Dziękuję, już sie bałam, że będę czekała cały tydzień na decyzję.
- Miałaś najmniejsze powody do zmartwień, ty zdolna bestio - roześmiał się.
- Cieszę się, że zadzwoniliście, dziękuję!- uśmiecham się przez łzy.
Skierowałam wzrok w górę i przewróciłam oczami. Czy los na prawdę ma taką świetną zabawę drwiąc sobie ze mnie? Co mi z tego teraz przyjdzie? Byłam przecież taka oschła a on na prawdę sympatyczny na tym korytarzu. Na czym polega mój problem? Przecież nigdy się nie stresowałam w obecności chłopaków. Zawsze byłam duszą towarzystwa, a dzisiaj kompletnie jakby zastąpiła mnie moja druga, gorsza wersja, oślepiona przez szansę zabłyśnięcia w świecie. Ha, bardzo śmieszne, teraz mogę o tym zapomnieć. Nikt nie chce mieć ponuraka w swoim zespole, z którym będzie się musiał użerać następne osiem miesięcy.
Minęła dłuższa chwila, gdy Justin zajął swoje miejsce przy stoliku, spoza którego będzie nas oceniał. Każdy z nas czekał na swoją kolej, by stanąć w swoim szeregu i zatańczyć najlepiej jak umiemy.
- Słuchajcie - powiedział stanowczo Justin - Szukamy najlepszych tancerzy, najlepszych ze wszystkich. Jestem pewien, że znajdę tu swoich trzynastu tancerzy, którzy pojadą ze mną w trasę. Po ilości osób, którzy zostali, wiem, że gdzieś tu na pewno jest tylu dobrych tancerzy. Było was kilkuset, została niecała setka, czy to nie znak? Każdy z was ma równe szanse, nie ma lepszych, nie ma gorszych, są po prostu ludzie z powołaniem i tym czymś. Tego właśnie szukamy, pasji, talentu, oddania się temu przeżyciu. Mam nadzieję, że dacie z siebie wszystko, ja w każdym bądź razie trzymam za was wszystkich kciuki. Do dzieła!- zawołał radośnie.
Ja pierdolę... Jęknęłam w głowie. Przecież nie dam temu rady, zaczęłam ciężej oddychać gdy pierwszy zespół był już w połowie choreografii. Wiedziałam, że niebawem będzie moja kolej, to się zbliża wielkimi krokami, a ja nie mogę temu zaradzić. Zawsze wszystko pod kontrolą, a dzisiaj? Dzisiaj nie mam niczego pod kontrolą. Czuję jakbym stała obok siebie. Usiadłam na krześle, upuściłam głowę między kolana i odetchnęłam głęboko. Wzięłam trzy głębokie wdechy. Wdech, wydech, wdech, wydech, wdech, wydech. Wszystko będzie dobrze, musi być, tak?
- Czas na zespół drugi, zapraszam wszystkie pięć osób z numerkami 111,123,164,176,199 - krzyknęła jedna z dziewczyn zza stolika jakby jurorskiego.
Wszyscy stanęliśmy w odpowiednich miejscach, tak jak uczyliśmy się w grupach.
- Gdy puścimy wam muzykę, wykonacie wszystkie ruchy, które nauczyliście się w ciągu ostatniego czasu. Po ostatnim refrenie piosenki, macie czas wolny, na pokazanie swoich umiejętności. Cały występ zostaje nagrany, dla powtórki gdybyśmy mieli wątpliwości w wyborze. Jeśli, któreś z Was zostanie przyjęte, zadzwonimy w ciągu tygodnia. Zdjęcia zgłoszeniowe jak i wasze życiorysy mamy. Czy wszyscy są gotowi?- zapytała stanowczo.
- Tak - odpowiedzieliśmy chórem.
W każdym głosie z osobna słyszałam stres, rozglądałam się po sali, gdy osoby zza stolika jeszcze chwilę między sobą rozmawiały, ustalając cokolwiek. Natknęłam jego spojrzenie utkwione na mnie. Wiedziałam, że mnie pozna, już wtedy wiedziałam, że nie przejdę dalej. Równie dobrze mogłam nie startować, skoro mnie poznał. Uśmiechnęłam się tylko i odwróciłam wzrok, czekając na zbawienie w postaci muzyki, która zajmie moje myśli.
- Zaczynamy, dajcie z siebie wszystko - dodał pocieszająco Justin po czym włączyli muzykę.
Poczułam jak moje ciało owłada energia, rytm, muzyka, to jest to po co żyję, to dlaczego tu jestem, nie jest teraz najważniejsze. Ważne, by pokazać swoje umiejętności. Wszyscy wykonujemy sekwencje jakie nam pokazano, każdy z nas ma indywidualny sposób przekazywania tego jednego ruchu inaczej, zauważyłam, że wszystkie dziewczyny w mojej grupie, nie tańczą tak płynnie jakby się wydawało. Czy to dlatego, że w moich żyłach płynie latynoska krew, czy po prostu przyszły sobie tutaj na niego popatrzeć? Dałam z siebie wszystko, po ostatnim refrenie, wykonałam salto, kilka swoich ruchów, które były oparte na poruszaniu pupą, i wiele innych rzeczy, skończyłam gwiazdą, i szpagatem. W tej pozycji zakończyłam piosenkę. Gdy wstawałam byłam z siebie ogromnie zadowolona, nie sądziłam, że zdążę wszystko przekazać w jednym układzie, a jednak, oddałam swe emocje i uczucia poprzez rytm. Udało się! Uśmiechnęłam się szeroko do swoich partnerów w tańcu, po czym wszyscy się ukłoniliśmy ze śmiechem.
- Dziękujemy wam bardzo za przybycie. Wiemy, że daliście z siebie wszystko. Jeśli któreś z was się dostanie, oczywiście odezwiemy się osobiście telefonicznie - uśmiechnęła się kobieta.
- O każdej porze możemy zadzwonić, także bądźcie czujni - dodał zabawnie Justin, a kobieta przewróciła oczyma w śmieszny sposób i pacnęła go w ramię.
Byłam spocona i jak najszybciej chciałam jechać do domu i powiedzieć o wszystkim rodzicom, opowiedzieć jak się starałam. Pierw jednak muszę pojechać na cmentarz. Odwiedzę dziadka i opowiem mu wszystko co się dzisiaj zdarzyło. Wzięłam swoje rzeczy z krzesła na tyłach, spojrzałam na wyświetlacz, który już wskazywał godzinę czternastą. Wow, siedziałam tu aż pięć godzin? Nigdy bym nie powiedziała, na tyle dobrze się bawiłam. Myślałam, że będzie źle a jednak, udało się. Wyszłam z hali, i zauważyłam biegnącą w jej kierunku znajomą mi sylwetkę. Stanęłam i podparłam się o boczki, gdy czekałam aż moja przyjaciółka podbiegnie bliżej. Margaret biegła tak szybko na ile pozwalały jej nogi,a nigdy nie była specjalnie szybka.
-I jak ci poszło? - krzyczała wpół drogi.
-Mam nadzieję, że dobrze. Nic jeszcze nie wiem, mają tydzień na podjęcie decyzji, a ja tydzień zawieszenia. Będę jak żywy trup, stresuję się, poważnie.
- Nie przejmuj się, na pewno dasz radę. Wiem jak tańczysz, musiałaś ich wszystkich wymieść. Przepraszam, że nie wstałam na czas, na prawdę, szkoła mnie wykończyła, nie dałabym rady. Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe, proszę!
- Oczywiście, że nie - nigdy bym nie miała jej tego za złe, wiem jaka jest i akceptuję to.
- Może dasz się w ramach przeprosin zaprosić na jakąś kawę, albo ciacho?!
- Ciastko! - chichoczę- Na ciastko chętnie, kawa już mnie nie pobudzi wystarczająco, ale cukier owszem!- dodałam stanowczo
- To chodźmy, niedaleko na pewno jest jakaś kawiarnia.
- Nie teraz! Jestem spocona i śmierdząca!
- Nie przesadzaj, ja nic nie czuję.
- W życiu tak nie wyjdę, chodźmy, proszę. Muszę się przebrać i wtedy pojedziemy na zakupy, przestanę myśleć o tym jak potoczy się moje życie, muszę znaleźć sobie zajęcia na cały tydzień, by nie rozmyślać.
- Dobra, ale potem nie narzekaj, że nie będą korki. Wszyscy skończą pracę a Ty będziesz stała.
- Przeżyję. Będę stała, ale przynajmniej nie śmierdząca- zaśmiałam się.
Poszłyśmy do auta, rzuciłam swoją torbę na tylne siedzenie, i usiadłam za kierownicą. Odpaliłam silnik i ruszyłam z parkingu do mojego domu. Zaparkowałam na sporym podjeździe i wysiadłam z auta, wzięłam ze sobą klucze od domu i z Margaret udałyśmy się do środka. Wzięłam szybki prysznic i odświeżyłam skórę, poprawiłam mój lekki makijaż i wyperfumowałam się. Przebrałam się
w zwykłe jasne jeansy, białą luźną koszulkę i trampki. Tak właśnie codziennie wyglądałam. Nie ubarwiam swojej szafy wieloma fikuśnymi kolorami, dodatkami, po prostu bazowe, bezpieczne kolory. Wróciłam do pokoju po swoją przyjaciółkę i wzięłam swoją małą torebkę przewieszaną przez ramię. Wyszłyśmy z domu i pojechałyśmy prosto do centrum handlowego. Swoją trasę po sklepach zaczęłyśmy od cukierni, gdzie zjadłyśmy po kilku ciastkach, kremówkach i deserze lodowym. Zastrzyk cukru przewidziany na cały tydzień. Weszłyśmy do kilku sklepów, gdzie zakupiłam sobie zwykłe jeansy w typie boyfriendów, nowe białe Converse niski model, i kilka białych i czarnych luźnych t-shirtów. Moja przyjaciółka kupiła sobie tylko trampki i koszulkę. Czyli jednak, wyszło na jaw moje kolejne uzależnienie jakim są zakupy. Ech. Trudno, przeżyję to jakoś, haha.
Zaniosłyśmy siatki do auta, by nie musieć chodzić z nimi po całej galerii, a to nie był jeszcze koniec naszej wizyty tam. Poszłyśmy na szybki manicure, stoisko w centrum handlowym jest bardzo oblegane, akurat trafiłyśmy na moment, gdy dziewczyny manicurzystki wróciły z przerwy i dopiero ponownie zaczęły obsługiwać, trafiłyśmy na dwie sympatyczne kosmetyczki, które jeszcze nie miały zajętych stanowisk. Zrobiłyśmy sobie hybrydy, ja postawiłam na klasyczną czerwień, zaś Margaret poszalała z kolorami. Nałożyła sobie mnóstwo neonów.
- Wiesz co, sądzę, że w tej nowej szkole już nie będziesz mogła tak szaleć- oznajmiłam jej.
- Wiem! Dlatego teraz póki mogę to szaleję z kolorami. Tam tylko pudrowy, kremowy, biały i czarny. Chyba bardziej byś się tam nadawała niż ja, pod względem kolorów - docina mi.
- Nie przesadzaj, co? Nie jestem aż taka straszna w kolorach, pasują mi.
- Inne też, nie całe życie będziesz nosiła cztery kolory - śmieje się.
- Zobaczymy- chichoczę.
Idziemy dalej zagadane między sobą, kupiłyśmy sobie po świeżo wyciskanym soku pomarańczowym, smakował wyśmienicie. Jak na moje szczęście, szczególnie tego dnia, szłyśmy tak trajkotając między sobą, że nie zauważyłyśmy grupki ludzi przed sobą. Margaret na tyle mocno trzymała swój kubek, że nie oblała jednego z chłopaków, nie to co ja, nie miałam tyle szczęścia.
Jęknęłam głośno poirytowana swoją niezdarnością, gdy moja zawartość kubka sączyła się po mojej białej bluzce.
- Przepraszam! - powiedziałam ciut za głośno- Uch, kurde, nie chciałam na prawdę. Chyba Cię nie ubrudziłam, prawda?- podniosłam wzrok ze swojej pobrudzonej koszulki i moja twarz nabrała koloru purpury.
- Chyba masz tendencję do wpadania na ludzi, prawda? - zaśmiał się Justin.
Tak to był on, chyba to byłaby ostatnia osoba, której bym się tu spodziewała, nie sądziłam, że może sobie pozwolić na takie swobodnie poruszanie się po galeriach.
- Nie, nie mam, po prostu dzisiaj był ciężki dzień i nogi już odmawiają mi posłuszeństwa. Nie zauważyłam cię po prostu.
- Nie szkodzi Izabela, nie stresuj się - złapał mnie w ramionach - Nic mi nie jest - powiedział z przesadną dramaturgią w głosie po czym zaczął się śmiać- Na ładne kobiety miło jest wpadać - puścił oczko.
- Czyli mogę nie wzywać karetki?
- Co najwyżej jednego lekarza, niech obada rany, wpadłaś z taką mocą, że mogłaś mi jakieś wewnętrzne rany spowodować- śmieje się.
- Nie przesadzajmy, dobrze?
- Justin jestem - podaje mi rękę.
- Izabela, ale to już wiesz, miło mi cię osobiście poznać.
- To mam nadzieję, że do usłyszenia- puścił ponownie oczko i poszedł ze swoim kolegą nim zebrali się dookoła paparazzi. Brakuje jeszcze tylko mojej bluzki w gazetach, która zmieniła kolor na pomarańczowy. Uciekłam razem z Margaret do auta.
- Do usłyszenia? - zapytała ciekawie moja przyjaciółka.
- Może zadzwonią w sprawie trasy, hm? Mam nadzieję, że to miał na myśli.
- Ja też! Ależ bym była szczęśliwa. Moja przyjaciółka tancerką u takiej gwiazdy! Sama będziesz gwiazdą! Przyćmisz ich tam! - bawi mnie jej entuzjazm.
- Będą się mogli opalać w blasku mej chwały?- dołączam do niej.
- Otóż to! A teraz proszę, zawieź mnie do domu! Padam na twarz. To przez ten cały entuzjazm.
- Tak, z pewnością- zaśmiałam się i puściłam jej oczko.
Wróciłyśmy do swoich domów. Było około dwudziestej, jeszcze nikogo nie było. Nie miałam z kim pogadać, może to i lepiej, nie będzie wypytywania mnie o dzień dzisiejszy i o to, jak sobie uwielbiam rozlewać sok pokątnie. Wpadłam do swojego pokoju i ściągnęłam zalaną koszulkę. Ubrałam bluzę wciąganą przez głowę z logo mojej szkoły. Założyłam legginsy i grube skarpety na nogi, wyszłam do kuchni po wodę w butelce i wróciłam do pokoju. Ogarnęło mnie zmęczenie, położyłam się na łóżku
i nie pamiętam co się dalej działo. Chyba usnęłam... Obudził mnie niemalże jakby alarm przeciwpożarowy, wyskoczyłam z łóżka i otrząsnęłam się. Była już dziewiąta rano, a dzwonił mój telefon. Nadal to robi, w mgnieniu oka odbieram nieznany numer.
- Halo? - mówię zaspanym głosem.
- Dzień dobry, czy dodzwoniliśmy się do Izabeli Gomez?
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Chcieliśmy poinformować, że...- słyszę jakieś szmery z tyłu i przekazywanie telefonu, w tle ktoś mówi - Dawaj ten telefon, ja jej powiem- po czym słyszę zdecydowanym głosem - Izabela, jedziesz z nami w trasę!- ten głos poznaje, prześladuje mnie od dnia wczorajszego.
- Nie żartujcie sobie ze mnie, na prawdę?! Nie wierzę! Poważnie?! To niemożliwe, szczerze?! - nie umiem dobrać słów, żadne zdanie się nie klei.
- Na prawdę, wiec jesteś dalej zainteresowana?- pyta wkurzająco.
- Oczywiście, że jestem! Nigdy niczego bardziej nie chciałam - łzy szczęścia płyną po moich policzkach.
- Wiesz, że wyjdziesz z domu na osiem, dziewięć miesięcy?
- Tak, wiem. Jestem na to gotowa! Witaj przygodo - roześmiałam się.
- Witamy Cię w takim razie w naszym zespole.
- Dziękuję, już sie bałam, że będę czekała cały tydzień na decyzję.
- Miałaś najmniejsze powody do zmartwień, ty zdolna bestio - roześmiał się.
- Cieszę się, że zadzwoniliście, dziękuję!- uśmiecham się przez łzy.
czwartek, 10 marca 2016
#1
BUT I ONLY WANT YOU
PRAGNĘ TYLKO CIEBIE
Był wczesny poranek, godzina szósta rano, zawsze wstałam przed czasem. Dziwne przyzwyczajenie. Zawsze gdy nadchodził ważny dzień budziłam się wcześniej z obawą iż zaśpię. Na moje szczęście poukładałam sobie życie tak, by mieć wszystko zaplanowane na każdy dzień, nigdy nic mnie nie mogło zaskoczyć. Dzisiaj jednak pozwoliłam sobie poleżeć dodatkowe dziesięć minut i zebrać myśli, które galopowały w przestrzeń. Moje serce biło jak oszalałe, zdawałam sobie sprawę, że od dnia dzisiejszego zależy cała moja taneczna kariera.
Nie brałam w ogóle pod uwagę, że mogą mnie nie zechcieć. Mój umysł dnia dzisiejszego jednak się zbuntował i postanowił płatać figle, co chwile nachodziły mnie myśli. Myśli te zmierzały do ludzi, którzy będą mnie dzisiaj oceniać, całe moje lata pracy, samodoskonalenia. Obawa z każdą minutą wzrastała, Nie byłam już podekscytowana tak jak dziesięć minut temu. Coraz bardziej zaczynałam wątpić w to, że w ogóle mogę tam coś zdziałać, że w ogóle mogę być doceniona.
Wstałam jednak z łóżka, odsłoniłam swoje rolety w oknie, który był położony na parterze naszego piętrowego domu. Spojrzałam przez okno, tuż obok mieszkała moja przyjaciółka, jej rolety dalej były zasłonięte. Podejrzewam, że nie pojedzie ze mną na casting tak jak obiecała. Margaret zawsze była śpiochem. Nie winiłam jej jednak za to, wiem, że ma teraz wiele nauki, w końcu to ostatni miesiąc nauki. Dla niej... W tym mieście, w tym czasie... Nie mogę sobie wyobrazić, że już za miesiąc się z nią pożegnam. Wylatuje do Francji. Od teraz będzie się uczyła w szkole baletowej i w nowym liceum. Postanowiła zrealizować swoje marzenia, tak jak ja dzisiaj postanawiam spełnić swoje.
Od tańca zaczęła się nasza przyjaźń, dlatego coraz gorzej mi z myślą, że jej tu nie będzie. Jest jak siostra, tyle, że mniej denerwuj... Nie w sumie nie, tak samo mnie wkurzałaby jak moja wyimaginowana siostra, bo przecież rodzice nie uraczyli mnie siostrą, a irytującym gówniarzem.
Codziennie ta sama walka o to kto pierwszy wejdzie do łazienki, mimo, że w domu są dwie, zawsze wybiera tą gdzie ja się zbliżam i zaklucza drzwi. Staję się to coraz bardziej uciążliwe, ale wiem, że gdybym poszła do tamtej drugiej, tam też by przyleciał, co mnie straszliwie denerwuje. Wiem, wiem, to jego sposób na okazywanie braterskiej miłości do mnie. Nie winię go za to, bo dzięki niemu się pobudzam, i mam od razu mniej zmartwień na głowie.
Och... Moje myśli. Dzisiaj wolałabym wyłączyć myślenie, być tylko ciałem, które wykonuje odpowiednie ruchy do wyznaczonego rytmu. Tylko ja i rytm. Nic więcej. Wywlokłam się z pokoju dwadzieścia po szóstej, mimo, że casting miałam dopiero na dziewiątą. Zostało mi sporo czasu, ale przy trybie naszej rodziny, mogłabym się spóźnić raz, dwa. Wyszłam z pokoju przed wszystkimi, dom jeszcze spał, wszyscy dopiero mieli wstać o siódmej. Szłam przez korytarz na palcach, nie chciałam robić niepotrzebnego szumu, zbudziłabym ich wszystkich i szlag by trafiło moje wyczucie czasu. Skierowałam się od razu do łazienki na poranną toaletę. Umyłam twarz i spojrzałam w lustro, czułam się i wyglądałam jak kupa, kupa nieszczęścia. Włosy wyglądały jak gniazdo dla ptaków, oczy miałam podpuchnięte, a usta popękane. Co ja kurwa robiłam w nocy? Wyglądam, jakby całował mnie całą noc jakiś mężczyzna, fryzura krzyczała o pomstę do nieba i karciła mnie jakbym co dopiero wstała z łóżka po seksie, a oczy, zarwałam całą noc? Muszę się przyzwyczaić, że nigdy nie będę idealna. Moje kasztanowe włosy nigdy nie będą lśnić jak z reklamy, oczy, zawsze będą podpuchnięte jakbym ledwo co płakała, albo nie spała, a usta? Nie mam na to wyjaśnienia. Może to suche powietrze... Wzdycham cicho spoglądając na tę magierę. Myję zęby, szczotkuję włosy i nakładam na usta całą masę wazeliny by je nawilżyć. Nie maluję się przesadnie, tylko lekkie kreski eyelinerem na powiekach, rzęs nie maluję, bo oczywiście, są sztuczne. Przy moim trybie zajęć i tym, że w większości ćwiczę, głupotą byłoby codzienne malowanie się. Dzisiaj jednak chcę się jakoś prezentować. Po prysznicu i umyciu głowy, spoglądam jeszcze raz w lustro, worki pod oczami powoli zaczynają znikać, organizm zaczyna działać prawidłowo. Uśmiecham się do siebie i oddycham z ulgą. Wychodzę z łazienki z ręcznikiem na głowie. Spoglądam na zegarek. Uch... Już siódma dwadzieścia. Zleciał mi ten czas zdecydowanie za szybko. Biegiem uciekam do pokoju, ubieram luźną koszulkę, sportowe legginsy i adidasy, w których będzie mi najwygodniej, szuszę głowę i związuję włosy w luźny kucyk. Wychodzę z pokoju i udaję się do swojej rodziny na śniadanie. Wchodzę z uśmiechem i nalewam sobie sok pomarańczowy, nasypuję czekoladowych płatków do miski i zalewam ciepłym mlekiem. Siadam do swojej rodziny przy stole. Wydawało mi się, że jestem w dobrym nastroju, dopóki tata się nie odezwał, zawsze tym swoim ostentacyjnym tonem...
- Jesteś pewna, że chcesz tam iść? Wiesz, że nie musisz. Na prawdę masz niewielkie szanse, wiesz ile tam będzie ludzi, córciu - dodał łagodnie, jakby miało mnie to nagle uspokoić.
- Wow, dzięki tato za wsparcie, doskonale wiedzieć jak mnie wspierasz, po prostu ojciec roku - westchnęłam wzburzona - Nie dość, że od kilku miesięcy się tym castingiem stresuje, ćwiczę od rana do wieczora, staram się ze wszystkich sił. Do tej pory zniszczyłam aż dwie pary butów, tak intensywnie ćwiczyłam. Wiesz jakie to ważne a ty masz czelność mówić mi coś takiego, niecałe dwie godziny od takiego wydarzenia?
- Nie to miałem na myśli, doskonale wiem, że sobie poradzisz, wiem, że znikałaś z domu o szóstej, tylko po to by wrócić o dwudziestej drugiej, padnięta, wycieńczona, i że dla ciebie ten casting był od kilku miesięcy całym światem - zawiesił na chwilę głos, nie wypowiadając tego co mu przyszło do głowy, otworzył usta i zamknął je, później znów otworzył, miażdżąc ciszę między nami - Chciałem, żebyś dołączyła do naszego rodzinnego biznesu, wiesz, że to ogromna sieć bankowa, a jednak wybrałaś taniec i taką karierę? Nie da ci to odpowiednich pieniędzy do utrzymania się - zakończył.
- To jest to co chcę robić, od zawsze taniec był moją pasją, od pierwszej lekcji tańca z Panną Simons, doskonale pamiętam tamtą pięcioletnią dziewczynkę, byłam zagubiona, nie rozmawiałam przecież prawie z nikim, prócz dziadka, on jednak postanowił zaprowadzić mnie do grupy tanecznej w tamtym małym miasteczku, gdzie kiedyś mieszkaliśmy, zaprowadził mnie, zostawił i oglądał przez szybę jak sobie radzę, za każdym razem gdy na niego spoglądałam wyglądał tak jakby tańczył razem ze mną, uśmiechał się, dopingował mnie na każdej lekcji, codziennie prowadził mnie na lekcję. Przez rok, pamiętasz? - zapytałam nostalgicznie- Codziennie był tak podekscytowany jakbym pierwszy raz szła tańczyć. Dzięki temu, że tam byłam, nie musiałam się odzywać, bo każdy tancerz radzi sobie sam, ma swój świat, każdy jest indywidualistą. Rok mnie zaprowadzał, jego entuzjazm nie stygł, aż pewnego razu po prostu nie przyszedł. Wiesz jak mnie to załamało, tato. Nie przyszedł, bo zmarł, myślałam, po prostu...- Nie wiem jak złożyć to zdanie, by brzmiało sensownie- Wyglądał tak zdrowo, żadne z nas nie pomyślałoby, że mógłby być na cokolwiek chory, prawda? Wróciłam na salę dopiero po roku, sama, jednak dałam radę. Dzisiaj to co robię, robię dla niego. Przecież on też swego czasu tańczył- zaśmiałam się - Dzisiaj pójdę, chcę żeby mi wyszło, nie chcę żeby cokolwiek z mojego talentu się zmarnowało, dobrze? - zapytałam już tym razem łagodniej.
- Skoro chcesz, będę cię wspierał, nie będę takim egoistą. Mam nadzieję jednak, że pewnego dnia zmienisz zdanie, prawda?
- Nie sądzę, by cokolwiek było w stanie mnie odwieść od tego pomysłu. Ale dzięki za chęci i wsparcie - dodałam drwiąc z niego.
Zjadłam swoje śniadanie w kompletnej ciszy, na zegarku wybijała powoli ósma, muszę niebawem wyjść z domu, uspokoić się trochę i zmienić swoje życie, w końcu na takie jakie powinno być. Ciężko jest być jedyną tak bardzo kreatywną osobą w domu. Od dziecka pokazywałam rodzicom różne figury, od wieku pięciu lat, nie zmieniłam tego stylu do teraz, mimo, że mam dwadzieścia. Jestem dorosłą osobą, odpowiedzialną za swoje życie, i zamierzam to wykorzystać. Wróciłam do swojego pokoju, poćwiczyłam jeszcze chwilę figury, wzięłam swoją torbę treningową, słuchawki, telefon i klucze, Wybiegłam z pokoju i porywając zielone jabłko ze stolika, poszłam po swój samochód. Wyjechałam z garażu i włączyłam się w ruch uliczny, jechałam przez dwadzieścia minut do ogromnej hali w której miał się odbyć casting. Zaparkowałam na wpół pustym parkingu. Może nie będzie tyle ludzi co mi się wydaje? Może moje obawy są zbędne? A może po prostu postanowili przyjść pieszo, uwolnić umysł, ty leniwa krowo - rzuciłam do siebie. Schowałam twarz w dłoniach.
Nie znoszę stresu, niby mnie motywuje, ale chwilę przed samym wydarzeniem załamuję się. Spoglądam na skrzynię biegów i myślę o tym, by nie zawrócić do domu. Nie! Dziadek by tego nie chciał. Wyszłam z auta, spojrzałam w niebo, czyste przyzwyczajenie. Zazwyczaj gdy o nim myślę, moja głowa mknie do nieba. Pamiętam go, zupełnie jakby był nadal z nami. Wiecznie uśmiechnięty, zadowolony i dumny z nas. Masz ci los, prawie jak w filmie, zaczęło padać. Tylko, że to nie film, i moknę do szpiku kości, gdy aktorów oblewa lekka mgiełka. Schylam się do auta i biorę w pośpiechu torbę i osobno telefon, zamykam za sobą automatycznie drzwi i biegnę do wielkiego budynku, który wskazuje za dziesięć dziewiątą. Chowam głowę w kapturze bluzy, którą ubrałam w chłodnym aucie.
Dzień może być coraz lepszy, prawda? Proszę oby było to prawdą. Nie wierzę, od rana w ciągłym kręgu nieszczęść. Biegnąc do budynku, wpadam na chłopaka, który biegnie jakby z toalety do sali, w którą ja się kieruję. Ma na sobie czapkę zimową i okulary przeciwsłoneczne... Yyy, w budynku? Po co?
- Przepraszam - mówię automatycznie z dobrego wychowania.
- Nie ma sprawy, to ja przepraszam, spieszę się do tamtej części budynku. Chyba powinnaś się osuszyć - uśmiecha się i ukazuje białe jak perły zęby.
- Nie mogę się spóźnić, samo wyschnie - uśmiechnęłam się na jego uwagę.
- Do zobaczenia w środku w takim razie?
- Yy...
- Chyba tak - kpi.
- Tak, oczywiście.
Myśl, myśl, myśl dziewczyno. Wdech, wydech. Kogoś mi ten chłopak przypomina, ale nie mam do tego głowy by teraz myśleć, kto i kiedy, skąd go znam. Przyszłam tu tylko po pracę na kolejne osiem miesięcy. Światowe tournee z Justinem Walkerem, to byłoby coś w papierach do szkoły, do której chcę się dostać. Szkoła na Broadwayu, to byłby dopiero prestiż, co?
Wchodzę do zatłoczonej hali, gdzie ludzie już się rozciągają, słuchają muzyki i podrygują do niej. Ja rozkładam się w najmniej zatłoczonym kącie, rozciągam trochę swoje spięte ciało i dostosowuje się do reszty ludzi. Moje ciało automatycznie się odpręża słysząc muzykę. Odetchnęłam z ulgą, gdy jakaś ruda dziewczyna równie zestresowana podeszła do mnie z uśmiechem.
-Mogę się przysiąść? Trochę tłoczno w tej sali - wysiliła się na słaby dowcip a ja chichoczę.
- Tak, proszę śmiało. Isabela jestem - podaję jej dłoń, witając się.
- Tamara, miło mi poznać - uśmiecha się - Ty również zainteresowana tym tournee?
- Od kiedy usłyszałam o tym castingu o niczym innym nie myślę, a Ty?
- Mam ogromną chęć przeżycia czegoś wartościowego, co wpłynie na mnie.
- Ogromna szansa - wtóruję jej.
- Dokładnie, za chwilę wyjdzie jego choreograf, pokaże nam układ, który musimy powtórzyć najlepiej jak umiemy, dodając własne elementy w wolnej przestrzeni.
- Tak, wiem na czym to polega, te wolne przerwy mnie najbardziej stresują, boję się, że nie zrobię wszystkiego co zaplanowałam i wyjdzie z tego kiszka.
- Dasz radę! - klepie mnie po plecach.
Dokładnie po pięciu minutach uczymy się już wszyscy kroków. Kurczę, ludzie są tu na prawdę dobrzy, najwyższy poziom w całym stanie. Masakra, serce chyba zaraz wyjdzie mi z klatki piersiowej. Uczymy się ruchów przez prawie godzinę. Podczas całych sześćdziesięciu minut zrezygnowało mnóstwo osób. Po prostu nie nadążali, męczyli się, było im za ciężko. Cały czas stałam z tyłu, aż w końcu gdy zrobiło się więcej przestrzeni, ruszyłam w przód. Czułam się tak świetnie, po prostu jak ryba w wodzie. Do czasu gdy przyszedł czas by rozbić nas na zespoły, w którym mamy wystąpić. Byłam w zespole drugim, razem z Tamarą i dwoma chłopakami.
Podzielili nas na około dwadzieścia zespołów. Z kilkuset ludzi zostało zaledwie kilkadziesiąt, czy to nie pokrzepiające?
Do naszych przesłuchań zostało pięć minut. Poszłam więc po wodę, gdy do sali weszła główna gwiazda, której nikt się tu nie spodziewał, Sam Justin. Wyplułam trochę wody ponownie do butelki i wytrzeszczałam oczy, to ten sam chłopak, którego spotkałam na korytarzu. Ta sama czapka, te same okulary. Za cholerę bym go tam nie poznała. Czy po prostu jest taki przeciętny, czy to ja, byłam zbyt ogłuszona tym dniem?! Cholera jasna.
piątek, 4 marca 2016
PROLOG.
Stoję teraz w jego pokoju, w jego ogromnej willi, dookoła mnie porozrzucane poduszki, z których jeszcze sypią się pióra, które wcześniej je wypełniały. Tak bardzo w tej chwili chciałam by ten dom obrócił się w pył. Zdjęcia, które wcześniej stały na jego drewnianych komodach, marmurowych parapetach, na pięknych perłowych ścianach, zdobią teraz podłogę, rozdarte w kawałkach. Wiedziałam, że źle robię, ale w tym momencie nie obchodziło mnie nic, obchodziły mnie emocje, które teraz czuję.
Nienawiść- bywa przeciwstawiana i opisywana jako męczące uczucie, następujące w wyniku związanego z uczuciem zranienia, i oszukania. Tak głosi wikipedia, teraz w tym momencie utożsamiam się z tym. Kolejnym zdaniem tej definicji jest to, iż nienawiść przybiera czasem postać : chęć zemsty jest tak silna, iż osoba nią zawładnięta nie jest w stanie przestać o niej myśleć; wówczas nienawiść jest głównym motywem jej działań i bardzo silnym bodźcem wpływającym na rzeczywistości.
Sięgnęłam do bogato zdobionego barku po barwione alkohole, takie jak wino. Wyciągnęłam cztery butelki i każdą rozbiłam o ścianę tego pokoju, czerwona plama ściekała aż do posadzki. Okręciłam głową i rozejrzałam się po pokoju, wygląda teraz zupełnie jak to co właśnie czuję. Zamęt, obłęd i rozdarcie. Śmieszne jest to, że kiedy wydaje nam się, że jesteś dobry dla całego świata, on szykuje dla ciebie test. Poddasz się, albo popłyniesz z prądem. W tym momencie stoję tu i zastanawiam się nad tym jaką decyzję popełnię.
Słyszę kroki na schodach, wiem, że tu wejdzie, wiem, że zobaczy wszystko to co zrobiłam. I dobrze! Sprawdzam swoje oczy, czy nie są jeszcze zapłakane, o dziwo, żadna łza się nie uroniła, chyba przestałam cokolwiek odczuwać. Czynniki zewnętrzne już nie działają na mnie jak płachta na byka. Słyszę jak otwiera drzwi i głośno wciąga powietrze... To koi mój umysł.
- Co ty, co zrobiłaś? - Zapytał spokojnie, jakby w ogóle go nie obchodziło to co tu zastał.
- Co ja zrobiłam? Nie waż się tak do mnie mówić, zamieniłam to miejsce w pobojowisko, tak jak ty zmieniłeś moje życie.
- Skarbie, wiesz, że to nie tak miało wyjść, nie miało cię tam być dzisiaj.
- Nie zrobisz mi już tego więcej, nikt nie zrobi. Odchodzę. Tym razem na poważnie. Ileż można się męczyć z jedną osobą, która nie chce zmian.
- Przestań - zatyka uszy - Przestań tak mówić, doskonale wiesz, że się zmieniam, jeszcze nie dorosłem tak jak powinienem, ale dorosnę. Potrzebuję cię.
- Mam wrażenie, że potrzebujesz mnie tylko wtedy gdy wszyscy inni się od ciebie odwracają. Gdy nie chcesz wychodzić z domu, bym była wiecznym sekretem.
- Nie o to chodzi, chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Milcz, na prawdę nie masz innych wymówek?! - powiedziałam spuszczając głowę w dół - Nie będę wiecznie na ciebie czekała i na to aż w końcu dorośniesz.
- Izabela, proszę daj nam czas.
- Kpisz sobie? Proszę powiedz, że to żart! - zawiesiłam dłonie w powietrzu - Ile to czasu już minęło od kiedy mógłbyś wszystko ujawnić. Nie jestem z tobą tylko dla pieniędzy, sławy, pokochałam cię, takiego jakim byłeś przy mnie, nie tego zimnego sukinsyna, którym jesteś codziennie, gdy podchodzą inne osoby. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem, widzę ile robisz dla innych. Zauważasz każdego, prócz mnie. Nie mam na myśli, bym była całym twoim światem, choć bardzo bym chciała. Ale zacznij proszę zauważać, kto jest dla ciebie, dla twojego charakteru, a kto dla twoich pieniędzy i wpływów. Najgorsze jest to, że odwracasz się od osoby, która zawsze w twoim cieniu czekała na ciebie.
Zwiesił głowę w dół, jakby przeżywał ogromny ból, jaki mu zadano. Podeszłam do niego i go pocałowałam w policzek.
- Żegnaj, z pewnością kiedyś się zobaczymy.
- Izabela... Proszę.
- Nie utrudniaj tego.
Zeszłam na dół i wyszłam przez drzwi frontowe, kilka kroków po podjeździe i wydostałam się przez ogromną bramę, gdy minęłam wszystkich przechodniów, gapiów i fotografów, wtedy dopiero po moich policzkach zaczęła się toczyć jedna łza... Jedna samotna łza.
Subskrybuj:
Posty (Atom)