czwartek, 10 marca 2016
#1
BUT I ONLY WANT YOU
PRAGNĘ TYLKO CIEBIE
Był wczesny poranek, godzina szósta rano, zawsze wstałam przed czasem. Dziwne przyzwyczajenie. Zawsze gdy nadchodził ważny dzień budziłam się wcześniej z obawą iż zaśpię. Na moje szczęście poukładałam sobie życie tak, by mieć wszystko zaplanowane na każdy dzień, nigdy nic mnie nie mogło zaskoczyć. Dzisiaj jednak pozwoliłam sobie poleżeć dodatkowe dziesięć minut i zebrać myśli, które galopowały w przestrzeń. Moje serce biło jak oszalałe, zdawałam sobie sprawę, że od dnia dzisiejszego zależy cała moja taneczna kariera.
Nie brałam w ogóle pod uwagę, że mogą mnie nie zechcieć. Mój umysł dnia dzisiejszego jednak się zbuntował i postanowił płatać figle, co chwile nachodziły mnie myśli. Myśli te zmierzały do ludzi, którzy będą mnie dzisiaj oceniać, całe moje lata pracy, samodoskonalenia. Obawa z każdą minutą wzrastała, Nie byłam już podekscytowana tak jak dziesięć minut temu. Coraz bardziej zaczynałam wątpić w to, że w ogóle mogę tam coś zdziałać, że w ogóle mogę być doceniona.
Wstałam jednak z łóżka, odsłoniłam swoje rolety w oknie, który był położony na parterze naszego piętrowego domu. Spojrzałam przez okno, tuż obok mieszkała moja przyjaciółka, jej rolety dalej były zasłonięte. Podejrzewam, że nie pojedzie ze mną na casting tak jak obiecała. Margaret zawsze była śpiochem. Nie winiłam jej jednak za to, wiem, że ma teraz wiele nauki, w końcu to ostatni miesiąc nauki. Dla niej... W tym mieście, w tym czasie... Nie mogę sobie wyobrazić, że już za miesiąc się z nią pożegnam. Wylatuje do Francji. Od teraz będzie się uczyła w szkole baletowej i w nowym liceum. Postanowiła zrealizować swoje marzenia, tak jak ja dzisiaj postanawiam spełnić swoje.
Od tańca zaczęła się nasza przyjaźń, dlatego coraz gorzej mi z myślą, że jej tu nie będzie. Jest jak siostra, tyle, że mniej denerwuj... Nie w sumie nie, tak samo mnie wkurzałaby jak moja wyimaginowana siostra, bo przecież rodzice nie uraczyli mnie siostrą, a irytującym gówniarzem.
Codziennie ta sama walka o to kto pierwszy wejdzie do łazienki, mimo, że w domu są dwie, zawsze wybiera tą gdzie ja się zbliżam i zaklucza drzwi. Staję się to coraz bardziej uciążliwe, ale wiem, że gdybym poszła do tamtej drugiej, tam też by przyleciał, co mnie straszliwie denerwuje. Wiem, wiem, to jego sposób na okazywanie braterskiej miłości do mnie. Nie winię go za to, bo dzięki niemu się pobudzam, i mam od razu mniej zmartwień na głowie.
Och... Moje myśli. Dzisiaj wolałabym wyłączyć myślenie, być tylko ciałem, które wykonuje odpowiednie ruchy do wyznaczonego rytmu. Tylko ja i rytm. Nic więcej. Wywlokłam się z pokoju dwadzieścia po szóstej, mimo, że casting miałam dopiero na dziewiątą. Zostało mi sporo czasu, ale przy trybie naszej rodziny, mogłabym się spóźnić raz, dwa. Wyszłam z pokoju przed wszystkimi, dom jeszcze spał, wszyscy dopiero mieli wstać o siódmej. Szłam przez korytarz na palcach, nie chciałam robić niepotrzebnego szumu, zbudziłabym ich wszystkich i szlag by trafiło moje wyczucie czasu. Skierowałam się od razu do łazienki na poranną toaletę. Umyłam twarz i spojrzałam w lustro, czułam się i wyglądałam jak kupa, kupa nieszczęścia. Włosy wyglądały jak gniazdo dla ptaków, oczy miałam podpuchnięte, a usta popękane. Co ja kurwa robiłam w nocy? Wyglądam, jakby całował mnie całą noc jakiś mężczyzna, fryzura krzyczała o pomstę do nieba i karciła mnie jakbym co dopiero wstała z łóżka po seksie, a oczy, zarwałam całą noc? Muszę się przyzwyczaić, że nigdy nie będę idealna. Moje kasztanowe włosy nigdy nie będą lśnić jak z reklamy, oczy, zawsze będą podpuchnięte jakbym ledwo co płakała, albo nie spała, a usta? Nie mam na to wyjaśnienia. Może to suche powietrze... Wzdycham cicho spoglądając na tę magierę. Myję zęby, szczotkuję włosy i nakładam na usta całą masę wazeliny by je nawilżyć. Nie maluję się przesadnie, tylko lekkie kreski eyelinerem na powiekach, rzęs nie maluję, bo oczywiście, są sztuczne. Przy moim trybie zajęć i tym, że w większości ćwiczę, głupotą byłoby codzienne malowanie się. Dzisiaj jednak chcę się jakoś prezentować. Po prysznicu i umyciu głowy, spoglądam jeszcze raz w lustro, worki pod oczami powoli zaczynają znikać, organizm zaczyna działać prawidłowo. Uśmiecham się do siebie i oddycham z ulgą. Wychodzę z łazienki z ręcznikiem na głowie. Spoglądam na zegarek. Uch... Już siódma dwadzieścia. Zleciał mi ten czas zdecydowanie za szybko. Biegiem uciekam do pokoju, ubieram luźną koszulkę, sportowe legginsy i adidasy, w których będzie mi najwygodniej, szuszę głowę i związuję włosy w luźny kucyk. Wychodzę z pokoju i udaję się do swojej rodziny na śniadanie. Wchodzę z uśmiechem i nalewam sobie sok pomarańczowy, nasypuję czekoladowych płatków do miski i zalewam ciepłym mlekiem. Siadam do swojej rodziny przy stole. Wydawało mi się, że jestem w dobrym nastroju, dopóki tata się nie odezwał, zawsze tym swoim ostentacyjnym tonem...
- Jesteś pewna, że chcesz tam iść? Wiesz, że nie musisz. Na prawdę masz niewielkie szanse, wiesz ile tam będzie ludzi, córciu - dodał łagodnie, jakby miało mnie to nagle uspokoić.
- Wow, dzięki tato za wsparcie, doskonale wiedzieć jak mnie wspierasz, po prostu ojciec roku - westchnęłam wzburzona - Nie dość, że od kilku miesięcy się tym castingiem stresuje, ćwiczę od rana do wieczora, staram się ze wszystkich sił. Do tej pory zniszczyłam aż dwie pary butów, tak intensywnie ćwiczyłam. Wiesz jakie to ważne a ty masz czelność mówić mi coś takiego, niecałe dwie godziny od takiego wydarzenia?
- Nie to miałem na myśli, doskonale wiem, że sobie poradzisz, wiem, że znikałaś z domu o szóstej, tylko po to by wrócić o dwudziestej drugiej, padnięta, wycieńczona, i że dla ciebie ten casting był od kilku miesięcy całym światem - zawiesił na chwilę głos, nie wypowiadając tego co mu przyszło do głowy, otworzył usta i zamknął je, później znów otworzył, miażdżąc ciszę między nami - Chciałem, żebyś dołączyła do naszego rodzinnego biznesu, wiesz, że to ogromna sieć bankowa, a jednak wybrałaś taniec i taką karierę? Nie da ci to odpowiednich pieniędzy do utrzymania się - zakończył.
- To jest to co chcę robić, od zawsze taniec był moją pasją, od pierwszej lekcji tańca z Panną Simons, doskonale pamiętam tamtą pięcioletnią dziewczynkę, byłam zagubiona, nie rozmawiałam przecież prawie z nikim, prócz dziadka, on jednak postanowił zaprowadzić mnie do grupy tanecznej w tamtym małym miasteczku, gdzie kiedyś mieszkaliśmy, zaprowadził mnie, zostawił i oglądał przez szybę jak sobie radzę, za każdym razem gdy na niego spoglądałam wyglądał tak jakby tańczył razem ze mną, uśmiechał się, dopingował mnie na każdej lekcji, codziennie prowadził mnie na lekcję. Przez rok, pamiętasz? - zapytałam nostalgicznie- Codziennie był tak podekscytowany jakbym pierwszy raz szła tańczyć. Dzięki temu, że tam byłam, nie musiałam się odzywać, bo każdy tancerz radzi sobie sam, ma swój świat, każdy jest indywidualistą. Rok mnie zaprowadzał, jego entuzjazm nie stygł, aż pewnego razu po prostu nie przyszedł. Wiesz jak mnie to załamało, tato. Nie przyszedł, bo zmarł, myślałam, po prostu...- Nie wiem jak złożyć to zdanie, by brzmiało sensownie- Wyglądał tak zdrowo, żadne z nas nie pomyślałoby, że mógłby być na cokolwiek chory, prawda? Wróciłam na salę dopiero po roku, sama, jednak dałam radę. Dzisiaj to co robię, robię dla niego. Przecież on też swego czasu tańczył- zaśmiałam się - Dzisiaj pójdę, chcę żeby mi wyszło, nie chcę żeby cokolwiek z mojego talentu się zmarnowało, dobrze? - zapytałam już tym razem łagodniej.
- Skoro chcesz, będę cię wspierał, nie będę takim egoistą. Mam nadzieję jednak, że pewnego dnia zmienisz zdanie, prawda?
- Nie sądzę, by cokolwiek było w stanie mnie odwieść od tego pomysłu. Ale dzięki za chęci i wsparcie - dodałam drwiąc z niego.
Zjadłam swoje śniadanie w kompletnej ciszy, na zegarku wybijała powoli ósma, muszę niebawem wyjść z domu, uspokoić się trochę i zmienić swoje życie, w końcu na takie jakie powinno być. Ciężko jest być jedyną tak bardzo kreatywną osobą w domu. Od dziecka pokazywałam rodzicom różne figury, od wieku pięciu lat, nie zmieniłam tego stylu do teraz, mimo, że mam dwadzieścia. Jestem dorosłą osobą, odpowiedzialną za swoje życie, i zamierzam to wykorzystać. Wróciłam do swojego pokoju, poćwiczyłam jeszcze chwilę figury, wzięłam swoją torbę treningową, słuchawki, telefon i klucze, Wybiegłam z pokoju i porywając zielone jabłko ze stolika, poszłam po swój samochód. Wyjechałam z garażu i włączyłam się w ruch uliczny, jechałam przez dwadzieścia minut do ogromnej hali w której miał się odbyć casting. Zaparkowałam na wpół pustym parkingu. Może nie będzie tyle ludzi co mi się wydaje? Może moje obawy są zbędne? A może po prostu postanowili przyjść pieszo, uwolnić umysł, ty leniwa krowo - rzuciłam do siebie. Schowałam twarz w dłoniach.
Nie znoszę stresu, niby mnie motywuje, ale chwilę przed samym wydarzeniem załamuję się. Spoglądam na skrzynię biegów i myślę o tym, by nie zawrócić do domu. Nie! Dziadek by tego nie chciał. Wyszłam z auta, spojrzałam w niebo, czyste przyzwyczajenie. Zazwyczaj gdy o nim myślę, moja głowa mknie do nieba. Pamiętam go, zupełnie jakby był nadal z nami. Wiecznie uśmiechnięty, zadowolony i dumny z nas. Masz ci los, prawie jak w filmie, zaczęło padać. Tylko, że to nie film, i moknę do szpiku kości, gdy aktorów oblewa lekka mgiełka. Schylam się do auta i biorę w pośpiechu torbę i osobno telefon, zamykam za sobą automatycznie drzwi i biegnę do wielkiego budynku, który wskazuje za dziesięć dziewiątą. Chowam głowę w kapturze bluzy, którą ubrałam w chłodnym aucie.
Dzień może być coraz lepszy, prawda? Proszę oby było to prawdą. Nie wierzę, od rana w ciągłym kręgu nieszczęść. Biegnąc do budynku, wpadam na chłopaka, który biegnie jakby z toalety do sali, w którą ja się kieruję. Ma na sobie czapkę zimową i okulary przeciwsłoneczne... Yyy, w budynku? Po co?
- Przepraszam - mówię automatycznie z dobrego wychowania.
- Nie ma sprawy, to ja przepraszam, spieszę się do tamtej części budynku. Chyba powinnaś się osuszyć - uśmiecha się i ukazuje białe jak perły zęby.
- Nie mogę się spóźnić, samo wyschnie - uśmiechnęłam się na jego uwagę.
- Do zobaczenia w środku w takim razie?
- Yy...
- Chyba tak - kpi.
- Tak, oczywiście.
Myśl, myśl, myśl dziewczyno. Wdech, wydech. Kogoś mi ten chłopak przypomina, ale nie mam do tego głowy by teraz myśleć, kto i kiedy, skąd go znam. Przyszłam tu tylko po pracę na kolejne osiem miesięcy. Światowe tournee z Justinem Walkerem, to byłoby coś w papierach do szkoły, do której chcę się dostać. Szkoła na Broadwayu, to byłby dopiero prestiż, co?
Wchodzę do zatłoczonej hali, gdzie ludzie już się rozciągają, słuchają muzyki i podrygują do niej. Ja rozkładam się w najmniej zatłoczonym kącie, rozciągam trochę swoje spięte ciało i dostosowuje się do reszty ludzi. Moje ciało automatycznie się odpręża słysząc muzykę. Odetchnęłam z ulgą, gdy jakaś ruda dziewczyna równie zestresowana podeszła do mnie z uśmiechem.
-Mogę się przysiąść? Trochę tłoczno w tej sali - wysiliła się na słaby dowcip a ja chichoczę.
- Tak, proszę śmiało. Isabela jestem - podaję jej dłoń, witając się.
- Tamara, miło mi poznać - uśmiecha się - Ty również zainteresowana tym tournee?
- Od kiedy usłyszałam o tym castingu o niczym innym nie myślę, a Ty?
- Mam ogromną chęć przeżycia czegoś wartościowego, co wpłynie na mnie.
- Ogromna szansa - wtóruję jej.
- Dokładnie, za chwilę wyjdzie jego choreograf, pokaże nam układ, który musimy powtórzyć najlepiej jak umiemy, dodając własne elementy w wolnej przestrzeni.
- Tak, wiem na czym to polega, te wolne przerwy mnie najbardziej stresują, boję się, że nie zrobię wszystkiego co zaplanowałam i wyjdzie z tego kiszka.
- Dasz radę! - klepie mnie po plecach.
Dokładnie po pięciu minutach uczymy się już wszyscy kroków. Kurczę, ludzie są tu na prawdę dobrzy, najwyższy poziom w całym stanie. Masakra, serce chyba zaraz wyjdzie mi z klatki piersiowej. Uczymy się ruchów przez prawie godzinę. Podczas całych sześćdziesięciu minut zrezygnowało mnóstwo osób. Po prostu nie nadążali, męczyli się, było im za ciężko. Cały czas stałam z tyłu, aż w końcu gdy zrobiło się więcej przestrzeni, ruszyłam w przód. Czułam się tak świetnie, po prostu jak ryba w wodzie. Do czasu gdy przyszedł czas by rozbić nas na zespoły, w którym mamy wystąpić. Byłam w zespole drugim, razem z Tamarą i dwoma chłopakami.
Podzielili nas na około dwadzieścia zespołów. Z kilkuset ludzi zostało zaledwie kilkadziesiąt, czy to nie pokrzepiające?
Do naszych przesłuchań zostało pięć minut. Poszłam więc po wodę, gdy do sali weszła główna gwiazda, której nikt się tu nie spodziewał, Sam Justin. Wyplułam trochę wody ponownie do butelki i wytrzeszczałam oczy, to ten sam chłopak, którego spotkałam na korytarzu. Ta sama czapka, te same okulary. Za cholerę bym go tam nie poznała. Czy po prostu jest taki przeciętny, czy to ja, byłam zbyt ogłuszona tym dniem?! Cholera jasna.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz